Go To Project Gutenberg

wtorek, 30 stycznia 2018

Robotyka i robota

-



Przestraszeni cokolwiek postępami DeepMind, okazującego się być w praktyce Wielkim Bratem, a przynajmniej jego bratem bliźniakiem, zaczynamy brać widoczne już gołym okiem jego przyspieszenie nareszcie poważnie. I słusznie, gdy szykuje on nam, czy tego chcemy czy nie, przykre niespodzianki. Jeśli prawdziwe okażą się szacunki mówiące o automatyzacji aż 1/3 obecnych miejsc pracy w rekordowo krótkim terminie – do 2030 roku, to zmiany muszą dotknąć nas bardzo szybko. Ale to tylko scenariusz tzw. szybkiej akceptacji, a obok niego mamy scenariusz konserwatywny – do 2040 i w mniejszym zakresie. Czyli mamy jakiś wybór, ale jedynie między tempem wdrażania, bo robotyka i sztuczna inteligencja, jak zresztą zauważyliśmy ostatnio, ruszyły już z kopyta do wyścigu i teraz ich powstrzymać niepodobna. No to wypada nam przyjrzeć się tym scenariuszom rozwoju globalnego rynku pracy McKinseya, nie ma innego wyjścia!

Pierwszym, narzucającym się wręcz swoją oczywistością wnioskiem, wynikającym z masowych zastosowań automatyzacji procesów pracy, są jej przejściowe co najmniej braki – do czasu utworzenia nowych miejsc pracy, a nawet branż. Z podobnymi objawami mieliśmy do czynienia w dobie rewolucji przemysłowej, a obecne, nowoczesne jej wydanie, na progu którego właśnie się znaleźliśmy, nosi wszelkie znamiona rewolucyjnych zmian swej poprzedniczki, naturalnie z zachowaniem wszelkich proporcji odmiennej epoki. Czeka nas zatem rychła przemiana wielu branż ludzkiej działalności, związana z żywiołowym wzrostem wydajności pracy, a zatem także jej kosztów.

A tania praca zwykle równa się niskim zarobkom, zatem deflacyjne oczekiwanie znacznej presji płacowej w dół wydaje się uzasadnione. Nie jest z tym wszak tak prosto, gdyż obraz jest zdecydowanie bardziej skomplikowany. Obok nieuchronnych redukcji zatrudnienia pojawią się bowiem także całkiem nowe obszary zatrudnienia, a wszystko zależne od miejscowej charakterystyki konkretnego rynku pracy, demografii i rozwoju gospodarczego. Analitycy McKinseya doszli tu do paradoksalnego wniosku, że w wyniku tej nowej rewolucji rynki rozwijające się przeżyją swoisty boom zatrudnienia, zarówno w sensie ilościowym, jak i jakościowym, gdy zasadnicze zmiany i bój o nowe miejsca pracy rozegra się na rynkach rozwiniętych, ale i tu wypada patrzeć w przyszłość z optymizmem, bowiem z powodów starzenia się nie ma na nich wielkiej presji bezrobocia związanego z kohortą młodych, poszukujących pracy.

Będzie za to zapewne spory problem z przekwalifikowaniem milio-nów pracowników w średnim wieku do nowych zadań, a nawet zawodów, które będą musieli w wyniku nowej rewolucji przemysłowej podejmować. Niezbyt pocieszająco wyglądają tu statystyki, wykazujące stały spadek nakładów na ustawiczne kształcenie w krajach rozwiniętych. Wygląda na to, że niebawem przeżyjemy renesans wszelkiego rodzaju państwowych funduszy i instytucji, zajmujących się pospiesznym kształceniem do nowych zawodów, bo stare będą szybko się zmieniać. Wprawdzie McKisney jest tu optymistą i powtarza, że w przeszłości wielkie przemiany rynków pracy, związane z rewolucją przemysłową i agrarną, a wymuszające ogromne dyslokacje siły roboczej, na przykład pod postacią przeniesienia ponad połowy populacji, utrzymującej się z pracy na roli do przemysłu w miastach, zawsze kończyły się sukcesem i znacznym wzrostem ogólnego poziomu życia, ale przecie nie od razu.

Sęk w tym, drogi watsonie, że rewolucja przemysłowa wywołała na przykład półwiecze stagnacji płac, a błyskawiczny rozwój masowej konsumpcji i wzrost stopy życiowej pojawił się dopiero po nim. Konieczne dostosowania całego ekonomicznego ekosystemu zajmują bowiem całe lata. Tak czy siak gros zmian rewolucji robotyki będzie widocznych najpierw na rynkach rozwiniętych, z dwu powodów. Po pierwsze to one są inicjatorami obecnej rewolucji i twórcami techno-logii, tworząc potrzebne po temu kadry i w istocie nowe branże przemysłu. Po wtóre istnieją tu z powodów wysokich wynagrodzeń niez-będne ekonomiczne zachęty do rozwoju i masowych zastosowań robotyki. Inny rachunek obowiązuje jak wiemy w szwalni w Bangla-deszu, gdzie częstokroć płaci się 8 $ dniówki, a zupełnie inny w Stanach, gdzie trzeba płacić 12 $ za godzinę.

Jasne, że w drugim przypadku presja kosztowa jest dominująca - i jeśli tylko zaistnieje techniczna możliwość instalacji robotów szwalniczych, kosztujących z utrzymaniem tyle, co najtańsi robotnicy za oceanem, pojawią się także jej zastosowania. Bo znacząco niższe koszty oznaczają większą wydajność – a o to w ekonomicznym wyścigu chodzi. Większa wydajność równa się na otwartym, konku-rencyjnym rynku wyższy zysk! I tak, skoro możliwy jest wyższy zysk, to ktoś zechce po niego sięgnąć – i tym samym zmusi innych do naśladownictwa i rywalizacji, wywołując erozję cen. Opisuję znany z rewolucji przemysłowej syndrom zaniku wielu dziedzin rzemiosła, wypartego masową, tanią i stosunkowo dobrej jakości produkcją tkanin, wyrobów metalowych, obuwia itp.

Wysoko kwalifikowanych rzemieślników zastąpili mniej wykwalifi-kowani pracownicy fabryk, wywarzający wielekroć więcej tanich wyrobów. Konkurować z czymś takim nie sposób. Obecnie także roboty będą wykonywać wiele prac, zarezerwowanych dotychczas dla specjalistów, jak na przykład szybka analiza zdjęć rentgenowskich. AI sprawdza się w tym znakomicie i od dawna bije tu na głowę zarówno materiałoznawców metalurgów, jak i lekarzy chirurgów w szpitalach. W obu wypadkach mniej się myli i stawia prawidłową diagnozę. Nie oznacza to końca kariery diagnostycznej ludzkich specjalistów, ale z pewnością znaczne ograniczenie stanowisk pracy z tym związanych. Zajmą się oni czym innym, wspomagani przez roboty.

Widać z naszkicowanego, że rewolucja robotów rozegra się najpierw tam, gdzie istnieją dla niej najkorzystniejsze warunki, czyli w miejscach o najwyższych zarobkach – i to tam wystąpią największe napię-cia na rynku pracy i związana z tym konieczność masowego przekwalifikowania. Światowe elity są tego doskonale świadome i między innymi dlatego taką popularnością cieszyły się w mijającym 2017 roku polityczne inicjatywy „dochodu gwarantowanego”, testowanego w wielu miejscach świata: w Afryce, Francji, Kanadzie, Australii, kilku punktach Skandynawii. Polega on na comiesięcznej swobodnej wypłacie minimalnego wynagrodzenia z państwowej kasy, za samą obecność w gronie żywych.

Wprawdzie inicjatorzy na pozór badają wpływ pomysłu na strukturę bezrobocia i ogólny dobrobyt społeczności, ale właściwe cele są zgoła inne. Wygląda otóż na to, że na serio badana jest w praktyce idea praktycznego komunizmu: każdemu wedle potrzeb. Obecnie takie rozwiązanie wydaje się przesadzone, no bo kto to widział, żeby dostawać pieniądze za darmo! Ale jeśli spojrzymy cokolwiek dalej, to chyba nie zdziwi nas, że zarządcy świata testują właśnie praktyczną możliwość wypłacania koniecznego zasiłku bezrobotnym, nikomu tymczasem niepotrzebnym, w mniej rzucającej się w oczy postaci, niż tradycyjna, będąca dowodem społecznego rozwarstwienia. O ileż wygodniej zagwarantować wszystkim minimum wynagrodzenia, wypłacane bezwarunkowo z faktu urodzenia, niezależnie od pracy i działalności.

Od tego drugiego należą się tymczasem podatki, ale prawo do życia i koniecznego do niego minimalnego dochodu ma tymczasem każdy. Czyż to nie jest krystalicznie czysty przykład sprawiedliwości społecznej w wersji komunistycznej? Państwo jako gwarant dochodu koniecznego do przetrwania – i to nie w wersji wyjątkowej zapomogi, o którą bezrobotny musi prosić, ale przeciwnie: w formie ustawowego przymusu. Jeśli eksperyment się powiedzie, to będziemy mogli z dumą powiedzieć, że roboty dokonały tego, czego nie zdołali uczniowie Marksa z karabinami w garści, a mianowicie całkowicie podporządkować prywatną własność dyktatowi państwa – i to w jakże szczytnym celu: praktycznej likwidacji bezrobocia! Czy się stoi, czy się leży, 1000 euro się należy – czy to nie jest wyraźne echo socjalizmu? Jasne że jest, ale spójrzmy na to od strony praktycznej.

Jeszcze nie wiadomo, czy eksperyment okaże się skuteczny i na ile. Z praktyki mówiąc mogę cię zapewnić, że wszystkie dotychczasowe zabiegi uruchomienia raju na ziemi za cudze, do czego streszcza się cały komunizm, jak powiada klasyk: fundowania zacnych celów z cudzej kieszeni, kończą się zawsze wraz z jej wyczerpaniem. Owszem, mamy tu tę dodatkową trudność, że upór skarbówki i w związku z tym zasobność państwowej kiesy jest teoretycznie niewyczerpana, a polega na nieograniczonej możliwości opodatkowania wszystkiego i wszystkich, ale to przecie w końcu nic innego niż złudzenie. „Państwowa kiesa” owóż jest klasycznym oksymoronem, bo jej zawartość z konieczności została zrabowana tobie i mnie. Czyli powszechna dobroczynność pt. „minimalny dochód gwarantowany” będzie jak wszystko państwowe fundowany z twojej kieszeni. Czyli państwo w imię sprawiedliwości społecznej zmusi ciebie i mnie, nas wszystkich, do zagwarantowania sobie nawzajem bezwarunkowego zasiłku w postaci minimalnego dochodu, niezależnego od jakiejkolwiek aktywności.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 51/17
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut