Go To Project Gutenberg

wtorek, 30 stycznia 2018

Dokąd zmierza Unia

-


Pozornie wszystko jest w Europie w miarę poukładane, gdy na naszych oczach rozgrywa się spektakl brexitu. Brytyjska premier May pomimo swej spektakularnej kapitulacji wobec żądań finansowych nie dopięła swego planu i w „atmosferze konstruktywnej dyskusji” jej pertraktacje z szefem KE Junckerem zakończyły się tymczasem fiaskiem. Nie domknięto tym samym pierwszego, najważniejszego etapu negocjacji, stanowiącego wedle Brukseli warunek wstępny jakichkolwiek rozmów o nowym traktacie, w tym handlowym. Kamieniem obrazy mają być gwarancje dla obywateli Unii w Brytanii po brexicie, a szczególnie podminowana brytyjska granica wewnętrzna zjednoczonego królestwa między Szkocją i Irlandią płn., która po brexicie stałaby się jednocześnie granicą zewnętrzną Unii. Byłaby zatem problemem wewnętrznym i zewnętrznym zarazem, czego brukselscy komisarze nie przeoczyli, a my także zarejestrowaliśmy jako potencjalną przeszkodę już na początku całego procesu.

May zamierzała zabrać się za nią zabrać dopiero po uregulowaniu najważniejszego, czyli przystąpieniu do właściwych negocjacji, na które pozostało dziś raptem 18 miesięcy. Jeśli się ten zamiar nie powiedzie, to realny jest hard brexit i także niejako przy okazji przymusowy demontaż rządu May w cieniu bratobójczych walk w łonie rządzących coraz słabszą ręką konserwatystów. Nieprzypadkowo zatem problem irlandzki rozpala się ponownie akurat w tym momencie, gdy dygnitarze szykują się na grudniowe głosowanie o postępach brexitu: czy otworzą kolejny jego etap, czy też nie. O tym bezowocnie pertraktowali, konstruktywnie, acz bez widocznych postępów Juncker i May, a tymczasem pilne wojaże odwołał Donald Tusk – tak jest wokół brexitu gorąco!

Potwierdza się ponownie unijny paradygmat strategiczny, wedle którego nie tyle ważne są szczegóły rozwodu brytyjskiego, co dydaktyczne przesłanie dla ew. jego naśladowców. Najważniejszym celem negocjacji wedle niego jest maksymalne upokorzenie w ich trakcie Brytanii tak, aby nikomu w Europie nie przyszło już do głowy rozwiązywanie świętych unijnych więzów. Unia bowiem nie jest zwykłym traktatem o wolnym handlu z przystawkami. To epokowe dzieło zjednoczenia Europy, a ekonomiczna i polityczna spójnia celem najwyższym – i wartym także najwyższych poświęceń. Stąd nie powinno nas dziwić, iż akurat w chwili finansowej kapitulacji brytyjskiej natychmiast pojawiły się kolejne przeszkody na cywilizowanej drodze rozwodu. Bo to nie o miliardy, ani nawet nie o prestiż chodzi unijnym nababom. Im chodzi o nic mniej, niż długoterminową stabilność całego bloku, czyli zagrożoną przyszłość europejskiej integracji, odmienianej na wszelkie możliwe przypadki w lokalnych narzeczach 27 unijnych prowincji. Brexit stanowi w procesie budowy jednolitego europejskiego superpaństwa tak potężną wyrwę, że trzeba ją nie bacząc na koszty i ofiary załatać. Albo zatem Brytyjczycy perswazją, karami, bądź kombinacją obydwu zostaną przywiedzeni do rozsądku, albo brexit trzeba uczynić tak bolesnym i kosztownym, że nie znajdzie on dalszych naśladowców.

Nieprzypadkowo przecie sondaże zaczynają przebąkiwać, że już ponad połowa Brytyjczyków odrzuciłaby w ponownym referendum brexit, a były premier Tony Blair, podobnie jak i Gyorgy Soros nawołują publicznie do jego rozpisania. Z drugiej strony odpowiada im Donald Tusk zapewniając, że przecie nic nie zostało jeszcze przesądzone i Brytania może z błędnej ścieżki, którą wybrała tak niefortunnie, w każdej chwili zawrócić, aby odnaleźć się na powrót, jak syn marnotrawny, na unijnym łonie, gdzie tak wszystko wspaniale idzie ku świetlanej przyszłości. Zero odszkodowań i rozwodowego tumultu. Może nie wszystko było dobre, ale przecie zawsze lepsze od tej dojmującej niepewności.

Wszystko na pozór w wewnętrznych sprawach Unii, pomimo niebagatelnych wyzwań, zmierza obecnie w prawidłową stronę. Ani brexit, ani finansowy kryzys nie są jej groźne i długofalowe procesy unifikacyjne wytrwale zmierzają ku zaplanowanym skutkom. Tymczasem pytanie o przyszłość Unii jest obecnie szczególnie istotne, gdy zarówno jej wewnętrzna struktura, jak i geopolityczne wyzwania stoją przed testami obciążeniowymi na wytrzymałość. Pod znakiem zapytania stoi obecnie zarówno stabilność finansowa euro, spójność polityczna Unii, jak i jej zdolność militarna. Pierwsze opisywałem niedawno, bolesnym przejawem drugiego jest choćby brexit i wojenka Berlina z Warszawą, a tak naprawdę walka Brukseli z państwami narodowymi, skupionymi w nowo formowanym bloku regionalnym Trójmorza, a trzeci problem widać w reakcji na wojnę syryjską i krymską. Formułowane są nowe plany „rozwojowe” Unii, jak choćby niemiecka koncepcja europejskiego superpaństwa, ostatnia propozycja Macrona przywódczego duetu francusko-niemieckiego jądra Unii, jak i pomniejsze plany reform. Do nich zaliczyć należy ostatnie decyzje stworzenia europejskiej armii, wprawdzie będącej wciąż pod auspicjami NATO, ale pod już jednoznacznie unijnym dowództwem.

Przy okazji pertraktacji brexitowych udało się tymczasem Junckerowi wyklarować niejasności narosłe wokół francuskiej propozycji nowego, dodatkowego budżetu Unii, składanego wyłącznie z członków strefy euro. Od strony Macrona było to posunięcie obliczone na dwojaki skutek: po pierwsze miało rozmiękczyć nieprzejednaną dotychczas pruską dyscyplinę budżetową, notorycznie łamaną przez Francję, a po drugie scementować finansowo duumwirat francusko-niemiecki, bowiem nie ulega kwestii, że w ścisłym gronie euro musiałyby rządzić pełne zasady równoprawności, tak pożądanej przez Macrona i usilnie podkreślanej zarówno na jego wewnętrznym poletku, jak i na forum unijnym. Fiasko tej podwójnej inicjatywy jeszcze raz pokazuje, że nie tak łatwo skruszyć jest w Unii nieformalne niemieckie przywództwo we wszystkich sprawach, bo nie stanowi przecie tajemnicy, że równoprawne partnerstwo Francji i Niemiec w myśl Paryża stanowiłoby prawdziwe ich zrównanie i przerwanie tym samym równiejszego statusu Niemiec. Juncker wszak ponownie okazał się przyjacielem Makreli, a dalszy marsz ku przyszłości Unii ma odbywać się planowo w takt pruskich werbli, dokładnie tak jak było dotychczas, bez żadnych sezonowych wybryków francuskich młokosów.

Nici zatem z równego partnerstwa i co więcej nici z ekstra budżetu, zaciemniającego trudną sytuację Francji, zmuszoną ponownie do przekroczenia zaplanowanego deficytu, co Bruksela już ostrzegawczo wytyka Paryżowi. Ucieczka do przodu tym razem się nie udała być może i dlatego, że w tym newralgicznym momencie nie czas jest na jakieś systemowe eksperymenty. Owszem, nie ulega kwestii że obecną strukturę Unii szybko trzeba reformować, ale nie poprzez rozdzielanie Europy na dwa bloki i budżety, ale przez dalszą skoordynowaną integrację wszystkich podług inicjalnego planu, a ten najlepiej realizowała dotychczas niemiecka Makrela z jej IV Rzeszą. Jako że ktoś musi tym procesem dowodzić, to najwyraźniej Makrela stała się w Unii instytucją samą w sobie, skoro tak przy jej kierowniczej roli obstaje sam Juncker.

Zamiast dodatkowego budżetu – co wielce znamienne – owszem, ma być jeden unijny minister finansów i gospodarki i jeden minister skarbu, niemal tak, jak tego chciał Macron, ale z akcentem w zupełnie innym punkcie. Otóż Macron postulował modernizację i rozszerzenie strony budżetowej, czyli wydatkowej, popytowej Unii. W przeciwieństwie do tej propozycji Komisja Europejska kieruje się w stronę ekspansji jednolitego budżetu, czyli zwiększenia poboru centralnych podatków. Tylko z pozoru stanowi to lustrzane odbicie poprzedniego, gdyż ekspansja podatkowa to nie jest na rynku to samo co wzrost wydatków i co za tym idzie wzrost koniunktury, a wręcz przeciwnie!

Europejscy komisarze na czele z Junckerem po raz kolejny okazali się po prusku dusigroszami, opowiadając się za zwiększeniem unijnych podatków. Ma to ewidentny wymiar polityczny, bowiem wraz z ogromnymi strumieniami pieniędzy ma iść do Brukseli centralna władza gospodarcza w postaci europejskiego ministerstwa gospodarki i oczywiście skarbu, który te wszystkie daniny z unijnych prowincji, czy też regionów zbierze. Budowane jest nowe imperium rzymskie, bądź jak my wolimy IV Rzesza, bowiem hasełka i dywagacje o „dalszej integracji” to tylko gadanie, gdy dodatkowe podatki – i to wprost do centrali cesarstwa – to już całkiem realna sprawa. Te decyzje kierunkowo są bowiem całkiem jasne co do kierunku i nie pozostawiają już miejsca na swobodę interpretacji i błąd. Unia Europejska śmiało zmierza śladami cesarstwa rzymskiego z centralnym skarbem, zbieranym solidarnie z prowincji.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 49/17
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut