Go To Project Gutenberg

piątek, 23 czerwca 2017

Big Data

-



Wielekroć napotykaliśmy w swych raportach z obserwowanych trendów modny termin „big data”, ostatnio przy okazji dorocznej konferencji Bilderberga z prominentną obecnością tajemniczej firmy biznesmana komputerowego nazwiskiem Karp – Palantir. Dla ludzi cokolwiek świadomych aktualnych wydarzeń w sektorze technologicznym nie potrzeba wiele czasu i wysiłku, aby – korzystając z publicznych osiągnięć koleżanek i kolegów pana Karpa – skojarzyć jego zainteresowania i prace z wywiadem. Pomoże w tym choćby wyszukiwarka gógla kolegów Page i Brina, którzy ledwie wydostali się z moskiewskiej niewoli za czasów Jelcyna od razu błysnęli biznesowym talentem za Atlantykiem. Kolejny kolega Zuckerberg w tym samym czasie odkrył pokrewne talenty już w collegu, które spowodowały że raczkujący skrypt randkowy i towarzyski, usprawniający ulubione zajęcie na kampusie, czyli balangowanie, nota bene stworzony przez kolejnego kolegę, najwyraźniej nie z towarzystwa, przebojem wdarł się na szczyty internetu, jako rzekome odkrycie na miarę Gutenberga. W tym początkowym okresie burzy i naporu łatwo rozpoznać można charakterystyczne cechy wybrańców bogów współczesnych. Wspomniani koledzy Karpa ewidentnie tymi wybrańcami byli, gdyż na ten przykład z tysięcy uniwersyteckich kampusów i dziesiątek tysięcy list dyskusyjnych ICQ i podobnych narzędzi do umawiania się na balangi tylko Zuckerberg dostąpił zaszczytu nieustannej kampanii medialnej w samym internecie, ale także – co ważniejsze – w mediach tradycyjnych.

I tak fejsbuk szybko stał się światowym narzędziem do randkowania, czyli tzw. „medium społecznościowym”, który to termin właśnie dla niego został ukuty. Potem przyszedł czas na jego lokalne podróbki w stylu „Nasza Klasa”, ale to dopiero po kilku latach. Geniusz Zuckerberga objawił się w tym, że on taki właśnie rozwój wypadków przewidywał już w pionierskich czasach na kampusie, gdy autor skryptów pracował nad ich doskonaleniem Zuckerberg pracował nad zdobywaniem sponsorów tego przedsięwzięcia. I także ochroną danych użytkowników, które wprawdzie w „polityce prywatności” rzekomo są święte, ale z ust samego guru niekoniecznie, gdyż na pytanie dlaczego studenci tak łatwo udostępniają swe, dane szczerze odpowiedział że wierzą w wyskrobane z nosa „warunki ochrony danych”, gdyż są „dumb fucks” {frajerami}. W tym samym czasie geniuszowi udało się przejąć całkowitą kontrolę nad przedsięwzięciem, co wiązało się z nieuchronnym sporem prawnym o autorstwo. Jego polubowne załatwienie przed sądem tylko częściowo daje się wytłumaczyć rodzinnymi koneksjami z dynastią Rockefellerów. W końcu słono to musiało kosztować, ale przecie się udało i dziś zdolny biznesman może poszczycić się prawdziwym internetowym imperium, wprowadzającym swych wyznawców do nowej epoki wirtualnej rzeczywistości, w której miliardowym stadom nie wystarcza już wyklejanie internetowych ścian ogłoszeń nieprzerwanym strumieniem meldunków ze swego życia: a to zdjęcia, a to film, a to w końcu reportaż na żywo ze smartfona {streaming}, coraz częściej goszczący na naszych ekranach za przyczyną różnorakich desperatów i zwykłych wariatów, transmitujących dzięki niemu na przykład gwałt zbiorowy, albo podpalenie niewiernego, nie mówiąc o pospolitych samobójstwach.

Powszechny ekshibicjonizm tymczasem najwyraźniej stał się już passe, co i nie powinno nas dziwić, bowiem ile sekretów pomieścić zdoła życie typowego „dumb fucka”, nawet jeśli jest już ich grubo ponad miliard? I kto to zechce czytać i oglądać? Komputery Zuckerberga wszak nie tylko zdołały to wszystko pomieścić, ale mieszczą już także wirtualną rzeczywistość, gdyż ta zwyczajna, skoro już została w globalnej ekshibicjonistycznej orgii całkowicie spłaszczona, ale co ważniejsze do cna wyeksploatowana, wymaga pospiesznej modernizacji. Miliard użytkowników nie może się nudzić, a to oznacza z konieczności że wyczerpawszy tematykę realną musi przenieść się w wirtualną.

Widzimy z powyższej diagnozy że panowie Karp i Zuckerberg mają ze sobą wiele wspólnego, bowiem choć z pozoru pracują dla różnych segmentów klienteli, to tak naprawdę nie musi to do końca być prawdą. Fejsbuk należy dziś do elitarnego grona spółek o wartości przekraczającej niewyobrażalny próg 100 mld dolarów, co oznacza że przeciętny – i to darmowy użytkownik! - jest wart ponad 50 dolarów w kapitale spółki. Co takiego zatem ma Fejsbuk, aby uzasadnić tę wycenę? Otóż ma jak napisaliśmy ponad miliard darmowych użytkowników i związaną z tym górę prywatnych oraz publicznych o nich informacji, puchnącą w dodatku każdego dnia, bowiem czymś się milionowe stada wirtualnych społeczności zająć muszą. Z punktu widzenia komputerowego przedsięwzięcia zajmują się generacją strumienia danych, z których użytkowania żyje firma: a to w postaci reklam, a to nie całkiem jawnej monetyzacji tych danych, czyli po prostu ich sprzedażą. Podobnie czynią także inni giganci internetu, każdy na swój sposób. Gógle na przykład gromadzi wiedzę o klientach, ich zainteresowaniach, życiu itd. przy okazji generalnego katalogowania internetu, jako czynność uzupełniającą, a Fejsbuk robi to aczkolwiek także w sposób ukryty, w ramach działalności podstawowej, czyli archiwizowania danych swoich użytkowników. Tak czy siak widać, że obecny etap internetu zdominowany jest przez wielkie firmy, dysponujące niewiarygodną wręcz górą informacji o świecie, ale co ważniejsze o indywidualnych użytkownikach internetu, czyli realną o nich wiedzą. A skoro wielka góra informacji, to mówimy o big data.

Jak wielka jest to góra informacji widać choćby po udziale globalnej czołówki internetu, której zaledwie garstka pochłania aż połowę jego zasobów – pasma ruchu oraz pojemności baz danych. Branżowe szacunki uzmysławiają, że istotnie weszliśmy w nową epokę, gdy niepostrzeżenie internautami jest już połowa ludzkości, w tym większość najludniejszych państw świata. W dość oczywisty sposób w całkiem nieodległej przyszłości, liczonej zaledwie na krótkie lata, przytłaczająca większość Ziemian będzie internautami, tzn. będzie w ten albo inny sposób przekazywać przez ten zunifikowany środek komunikacji znaczącą część, jeśli już nie całość swej aktywności. To drugie jest nie tyle prawdopodobne, co pewne dzięki systematycznemu wysiłkowi tysięcy wyspecjalizowanych firm, nad ich tamże przeniesieniem pracujących. Za moment zobaczysz tego przykłady, a my wróćmy do zasadniczej sprawy, czyli big data. Owóż big data stał się obecnie synonimem tego etapu internetu z tego już choćby powodu, że „media społecznościowe” stały się nie tylko liderami internetu i w ogóle branży komputerowej w sensie kapitałowym, bo należą do największych, ale także posługują się największymi sieciami komputerowymi i na nich bazami danych.

Fejsbuk ze swoją miliardową i wciąż rosnącą rzeszą dawców informacji zarządza dziś największą jednostkową siecią internetowych baz danych, przynajmniej w świecie oficjalnym. To właśnie ta sieć danych, prawdziwe big data, stanowi podstawę wartości, wyceny i w ogóle całego modelu biznesowego przedsięwzięcia. Poza tym mamy same koszty, ale z wyceny sądząc ktoś w jakiś realny sposób musi płacić za dodatkowe usługi z tych baz danych, czyli zapewne za sprzedaż z nich wiedzy. Tak tłumaczę wycenę fejsbuka, gdyż przeciętnemu użytkownikowi nie wystarczy nie tylko jednego, ale wielu żyć, aby wyklikać te kilkadziesiąt dolarów w reklamach. Aby do tego wniosku dojść wystarczy prosty rachunek. Otóż reklamy internetowe wyceniane są na tzw. tysiące odsłon, z reguły rzędu o,50 $ za tysiąc. Wychodzi nam z tego ponad sto tysięcy, przypadające na każdego użytkownika, aby uzasadnić wycenę spółki. Liczby te są ponadto znacząco zaniżone, około dziesięciokrotnie, bowiem wpływy muszą dodatkowo pokryć wszystkie wydatki. Innymi słowy wycena spółki z reguły wyznacza jej spodziewany zysk za najbliższe lata: 10, 15, może 20x. Ale zysk to jest zaledwie ułamek dochodów… Pozostańmy wszak przy optymistycznym założeniu, że fesjsbuk nie ma potrzeby utrzymywać tysięcy pracowników, ich biur i co ważniejsze największej sieci komputerowej na świecie. Wówczas przez kilka lat przeciętny użytkownik – każdy! - musiałby naoglądać się grubo powyżej stu tysięcy reklam, co jest raczej niemożliwe… Krótko mówiąc zdolność percepcji i zwykła długość doby ograniczy tę liczbę do kilku-kilkunastu tysięcy, co daje nam pokrycie zaledwie rzędu 10% we wpływach z reklam.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 24/17

© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut