Go To Project Gutenberg

niedziela, 5 marca 2017

Pali się. - Ale gdzie? - Tuż obok.

-



Rozważyliśmy ostatnio zbieżności historyczne bieżących wydarzeń, z uderzającymi wręcz analogiami biblijnymi. Wprawdzie komentujemy je żartobliwie, ale nawet słabo rozgarnięci widzą, że jak na przypadki, jest ich stanowczo za wiele. Dzieje się zatem coś poważnego – ale tego akurat nie trzeba specjalnie objaśniać, skoro to już wiemy. O wiele trudniej wszak jest wskazać to palcem, a jeszcze bardziej skomplikowane jest przewidzenie dalszych wydarzeń. Owszem – dzieje się, można nawet wskazać, mniej więcej gdzie, ale jako mówią strażacy „ogniska pożaru nie zdołano dotychczas zlokalizować”. Pali się, kopci, gdzieniegdzie wyskakują nawet języki ognia, już to pospiesznie gaszone, gdzie indziej pospiesznie podsycane. Ale właściwego ogniska pożaru nie wykryto, zaledwie jego ogniska pochodne. Po głębszym zastanowieniu zgodzisz się, że wielki kryzys finansowy, objawiający się historycznym wyhamowaniem handlu międzynarodowego i wojną walutową, stanowi tego większego pożaru zaledwie przejaw, a nie główne źródło. Gdzie zatem naprawdę się pali?

To bardzo poważne pytanie, gdyż odpowiedź może być prawdziwa, fałszywa, a nawet obydwie możliwości zarazem. Bowiem tli się i kopci wszędzie, ale nie znamy, albo co najmniej nie jesteśmy pewni prawdziwego ogniska pożaru, jego sprawczego centrum. W dużej mierze poruszamy się zatem po omacku, ale od czegóż jest wielekroć sprawdzona dedukcja? Porównajmy zatem znane przypadki i analogie, może uda się nam przybliżyć do właściwej odpowiedzi. Przy okazji minitrzęsienia ziemi w bezpieczniackich kręgach z okazji przestawienia zwrotnic w Waszyngtonie, zakończonego wizytą trzeciego króla Beniamina Netaniahu, ukazały się zarysy pewnej konstrukcji, której dalsze szczegóły z pewnością będą dalej budowane w najbliższej przyszłości, zatem wypadałoby się nimi zająć. Publiczność zajęta jest tymczasem wielce zagadkową rezygnacją doradcy ds. bezpieczeństwa gen. Flynna, prawidłowo łącząc jego osobę z jednym z odłamów zwalczających się bezpieczniackich frakcji, tak jakby był on figurą samodzielną, albo zgoła nawet kreatorem polityki międzynarodowej. Ale nie trzeba specjalnej spostrzegawczości, aby dostrzec że takie infantylne widzenie świata kłóci się nawet z jego oficjalną wersją. „Doradca”, zwłaszcza pracowicie i wbrew prawu inwigilowany miesiącami nominalnie przez FBI, a naprawdę nie wiadomo przez kogo, w bardzo jaskrawy sposób nie może być ani kierownikiem jakiejkolwiek polityki, jej kreatorem, a na dobrą sprawę nawet jej sprawnym wykonawcą. Zajmowanie się tak postawionymi zagadnieniami jest zatem doskonale jałowe.

Przy okazji warto odnotować na marginesie praktyczny sprawdzian tej tezy pobocznej, wynikłej przy okazji Flynna, a mianowicie moją niewzruszoną pewność, że nie wydarzą się dwie rzeczy. Pierwsze co się nie wydarzy, to nie poznamy prawdziwych mocodawców nielegalnej inwigilacji Flynna, czyli kto naprawdę zlecił jego podsłuchy. Mamy wprawdzie poważne podstawy do odgadnięcia ich technicznego wykonania, a było nią słynne PRISM, wszechogarniający program globalnego wywiadu elektronicznego NSA, którego owoce – cóż za przypadek – w listopadzie 2016, za pomocą dekretu na pożegnanie oddał do wspólnego użytku wszystkim kilkunastu organizacjom wywiadowczym w Stanach odchodzący Obama. Dekret ten zalegalizował działający już w wielu obszarach dostęp innych organizacji do surowych danych, zbieranych przez NSA. Dzięki temu prawnemu zabiegowi ostatnie przecieki z wewnątrz administracji stały się praktycznie niemożliwe do wykazania, bowiem zbyt wiele jest potencjalnych ich źródeł.

Drugi pewnik, który można obstawiać w ciemno, a wynikający wprost z pierwszego, polega na tym, że nie poznamy nie tylko inspiratorów przecieków, ale także z nimi powiązanych dziennikarskich źródeł. Nikt ich bowiem, pomimo wielkiego skandalu, nie będzie szukał. Wprawdzie transkrypcje nielegalnych podsłuchów pojawiły się całkiem bez skrępowania w Washington Post i New York Post, ale ich źródeł nikt dotychczas nie szuka. I tak moim zdaniem pozostanie, gdyż tkwią one zbyt głęboko w samym centrum bezpieczniackiego świata, aby znaleźć chętnego do konfrontacji z seryjnym samobójcą. Warto zanotować te dwa pewniki sytuacyjne, stanowią one bowiem doskonałe potwierdzenie i sprawdzian tezy głównej. Jestem dziwnie o ich trwałość spokojny, ale łatwo to wytłumaczyć licznymi przykładami historycznymi, tak licznymi, że stanowiącymi już pewien kanon. Nie polega on na żadnej naukowej regule, a jedynie na obserwacji, niemniej sama liczba przypadków jest tak przytłaczająca, że stała się regułą samoistną. Tak po prostu jest – i łatwo to sprawdzić.

Rozgrywka z Flynnem ma zgodnie z naszymi wnioskami o wiele dalej idące reperkusje, niż zabiegi personalne wokół obsady ważnych stanowisk w dziedzinie bezpieczeństwa. Flynn jest jedynie pionkiem w tym rozdaniu, a dokładnie stał się dogodną ofiarą, poświęconą w ramach przestawienia kierunków geopolitycznych, zakreślonych na początku kadencji Trumpa, a obecnie podlegających gorączkowej korekcie. Już poznaliśmy przed tygodniem jej podstawowe założenia, ale to przecie nie koniec – i będziemy drążyć arcyciekawy temat dalej. Zauważmy, że wstępne porównanie do pożaru z bliżej niesprecyzowanym ogniskiem jest jak najbardziej prawidłowe, bowiem choć Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 8/17nasi „eksperci” kreślą odważne wizje przyszłości pewną ręką, która nawet nie zadrży, rysując zamki na piasku za pożyczone, chronione pancernymi armiami sojuszników, to bieżąca sytuacja wcale taka pewna nie jest, nie mówiąc o przyszłości, ta bowiem nigdy jeszcze od ostatniej wojny nie była równie zagadkowa.

Wejście na międzynarodową scenę Trumpa do tej niepewności dobudowało jedynie dodatkowe piętro. Na dobrą sprawę nie wiadomo jeszcze, dokąd podąży międzynarodowa polityka USA, a w ślad za nią choćby NATO, nie wspominając o nieuniknionych przesunięciach jego dwóch najpoważniejszych adwersarzy: Chin oraz Rosji. Te odpowiadają ostatnio na zmieniające się deklaracje formowanego rządu Trumpa z wielką uwagą i precyzją, będąc doskonale świadome, że biorą udział w wielkich, światowych zmaganiach. Nikt na dobrą sprawę nie wie, jaki tych przestawień będzie wynik w średnim terminie, nie mówiąc o długoterminowej strategii. Ta dopiero wykluwa i wykuwa się w takt wojen frakcji, a ich ofiarami padają Flynn i jemu podobni. Jeśli ktoś w takiej sytuacji twierdzi, że wie, co się wydarzy, to po prostu najzwyczajniej nie wie, o czym mówi.

Dobrą ilustracją dramatycznych przeciągów, na jakie naraził świat Trump są choćby ubiegłotygodniowe kontrowersje wokół „niewzruszalnej” współpracy w ramach NATO. Pamiętamy, że to ciekawe widowisko rozegrało się w Europie między brukselską centralą NATO oraz kolejną konferencją pokojową w Monachium. W Europie, a już szczególnie w Polsce patrzono na egzotyczne łamańce słowne Amerykanów poprzez pryzmat europejskiego NATO oraz systemu zbiorowego bezpieczeństwa w Europie, podlegającego co najmniej od lipcowego szczytu w Warszawie dramatycznemu przewartościowaniu. Utworzono wówczas, przynajmniej nominalnie nowy regionalny układ bezpieczeństwa, potocznie zwany wschodnią flanką, a nazwany przeze mnie Układem Warszawskim-bis. Po półrocznych działaniach ministra wojny Macierewicza widać, że plan nie tylko nabiera konkretnych kształtów, ale ponadto jest z pełną determinacją realizowany u nas, a także u naszych sąsiadów. Można powiedzieć, że czas najwyższy, aby przestać traktować go jako doraźne działanie propagandowe ze strony naszego amerykańskiego sojusznika, a tak przypomnijmy traktowała go dotychczas administracja niemiecka, a zacząć postrzegać jako realizowaną przyszłość.


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 8/17
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut