Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 13 lutego 2017

Hard brexit

-



Wprawdzie świat szykuje się do inauguracji Donalda Trumpa za oceanem, a siły obrony postępu i demokracji, podobnie jak i nad Wisłą nie ustają w walce {nie spoczniemy, nim dojdziemy…}, to na europejskim podwórku tymczasem dzieje się wiele równie ważnych spraw. I myliłby się ten, kto by je próbował ogarnąć każdą z osobna, gdyż tak czy siak łączą się ze sobą organicznie. Ale nijak nie da się o tym wszystkim jednym zdaniem sensownie opowiedzieć, musimy zatem z konieczności po kolei. Zacznijmy zatem od podobieństw i kontynuacji dawno zarysowanych trendów. Wśród nich wybija się na plan pierwszy gorączkowa aktywność funduszy Gyorgy Schartza Sorosa w „obronie demokracji”, czy to w osobach nowoczesnego Rysia i ulicznego demonstranta Kijowskiego, którego chyba specjalnie dlatego sobie upodobał, że w Kijowie majdan powiódł się zgodnie z planami, ale cóż, nad Wisłą sorry – inny mamy klimat i cała akcja trybunalska poszła wraz z Rzeplińskim w spodnie, a już o świątecznej okupacji sejmu to nawet szkoda gadać, tak skutecznie ją zatopił nowoczesny Rysio w sosie maderskim. Nad Wisłą Sorosowi z nadredaktorem Mimimimichnikiem wyszedł ciamajdan w maderskiej polewce. Ale to w końcu nie powód, aby składać broń, któż bowiem powstrzyma pochód faszyzmu?

Zatem w „obronie demokracji” rozliczne fundacje Sorosa znów werbują za oceanem bojowników o demokrację, a skutek będzie jak odgadniesz łatwy do przewidzenia – połączenie Związku Bojowników o Wolność i Demokrację z Ochotniczymi Rezerwami Milicji Obywatelskiej, nadającymi się z racji podeszłego wieku już tylko do rzewnych wspominków w ciepłych papuciach. Ale walczyć trzeba, zatem naganiacze werbują bojowników sprawdzonymi metodami, oferując im zarobki 2,5 tys. $ miesięcznie, co już samo pokazuje upadek morale. Wcześniej bowiem ogłoszenia werbunkowe były na dniówki, rozliczane godzinowo, od 15 $ za godzinę. Coraz trudniej chyba znaleźć „bojowników o demokrację” na tym świecie, padają ałtorytety, niczym Zygmunt Bauman, słowem mimo pięknego sezonu narciarskiego, coraz trudniej o bałwany. Skądinąd można to zrozumieć, gdy przynajmniej część bezpieczniaków zaczęła kapować, że tam na górze, z tymi wszystkimi ruskimi hakierami i przeciekami pedofilskich maili Podesty i Weinera, to być może być na poważnie, albo i nie, ale pilnować roboty trzeba, bo nowa ekipa szybko może im przetrzepać tyłki. Tak to już jest, że w którąkolwiek stronę wiatr nie zawieje, zawsze winni są podwładni… Wydaje się zatem, że choć część amerykańskiej bezpieki ochłonęła z wyborczego szoku i pomimo że ich nominalny szef Comey wciąż nie widzi żadnego grzechu u Hillary Clinton, to przecie umieją prawidłowo skojarzyć rozpoczęty proces likwidacji fundacji-matki imperium Clintonów – Clinton Global Initiative z nieuchronnymi zmianami na szczytach tzw. służb. Godziny Comeya, podobnie jak pani prokurator Loretty Lynch, są policzone – i to bardzo oszczędnie, sądząc po gorączce wśród bezpieczniaków.

Wprawdzie opublikowane propagandowe śmieci, zwane buńczucznie „raportami”, są dobrą podstawą do przesłuchań w kongresie nowych ministrów, zgadzających się co do rosyjskich prób ingerencji w amerykańską politykę, ale z drugiej strony wszyscy także zgadzają się, że nie miały one „żadnego wpływu” na prawidłowość procesu wyborczego. Taki kompromis drogi watsonie, bowiem na obecnym etapie walki na haki otwarte przyznanie, że to wszystko stek bzdur i humbug oznaczałby totalną kompromitację, czyli ujawnienie „tajemnicy państwowej”, streszczającej się z grubsza w tym, że bezpieczniacy tym całym cyrkiem sterują z ukrycia i mogą z całkowitą powagą wylansować każde kłamstwo dla osiągnięcia obranego celu. Putin hakier, Chutin Puj? A jakże, skoro tak trzeba… I tak znikający w oczach szef CIA Brennan, bez żenady grożący publicznie Trumpowi poprzez swego kolegę Schumera dobraniem się mu do skóry na wiele firmowych sposobów dostaje w ramach odpowiedzi bulwersujący prezydencki tweet z sugestią, że za ostatnimi przeciekami o „złotych prysznicach”, w wykonaniu rosyjskich prostytutek stoi nikt inny, jak sam Brennan. Bingo, drogi watsonie!

I bongo przy okazji, bowiem te propagandowe wymysły wyciągnął z czeluści internetu i poważnie wylansował w swoim środowisku nikt inny, jak zaufany przyjaciel Brennana sen. McCain, taki amerykański Niesiołowski, w wydaniu neokońskim, zatem nie dziwią jego ostatnie wizyty w Kijowie. Bowiem jest jednym z autorów Majdanu i przy okazji także wielu z nim związanych wpadek. Widać go także wśród protagonistów amerykańskiego ciamajdanu, mającego polegać na destabilizacji prezydentury Trumpa od pierwszych godzin urzędowania, a najlepiej już na samej inauguracji. Kiedy tak pięknie rozwinęła się afera złotych pryszniców w kierunku totalnej farsy, trudno oprzeć się wrażeniu, że strachów Brennana nikt zbyt poważnie nie bierze w kręgach mokrej roboty, bowiem ci goście wiedzą, że akcja przekierowana na farsę nie może być skuteczna. Brennan i jego klika jest w CIA skończony, a formalny koniec jego kadencji nie ma już większego znaczenia. Na tej samej zasadzie, na której warszawską okupację sejmu trzeba było przerwać, kiedy okazała się ciamajdanem, bo za kulisami odkryto Rysia z opuszczonymi spodniami. Co nie oznacza wcale, że Brennan przestał być ze swymi kolegami niebezpieczny, ale z całą pewnością oznacza nieodwracalną zmianę wiatrów, zmianę warty. A któż stoi na warcie, jak nie siły bezpieczeństwa?

I tak odchodzący ze sceny kenijski mulat może jeszcze na odchodne znienawidzonemu, antypostępowemu, ksenofobicznemu białasowi zaordynować dymisję dowódcy Gwardii Narodowej punktualnie o godzinie 12:01 20 stycznia, ale nijak nie może zatrzymać kaskady wydarzeń politycznych. Owszem, złożenie urzędu dowódcy odpowiedzialnego za bezpieczeństwo uroczystości zaprzysiężenia 45 prezydenta w minutę od jej rozpoczęcia – punktualnie na południe bowiem zaplanowano przysięgę – stanowi zuchwały akt sabotażu i wręcz groźbę zamachu, ale z drugiej strony trudno oczekiwać, że reszta bezpieczniaków przygląda się temu bezczynnie. A i owszem, nie przyglądają się bezczynnie i jakby zelektryzowani tajemniczym prądem wybudzili się z dwumiesięcznego letargu i podwładni Comeya poczęli odwiedzać aktywistów, otwarcie nawołujących i przygotowujących się do zamieszek.

Wcześniej werbowanie ochotników do płatnych zadym szło Sorosowi jak z płatka – i nikt nie ośmielał się stawać na drodze postępu oraz sprzeciwić działaniom „antyfaszystowskim”, a teraz coś jakby się odmieniło. FBI bez żenady zaaresztowała niby nic organizatorów akcji DisruptJ20, czyli panasorosowej akcji dywersyjnej, czyli mówiąc wprost terrorystycznej, planowanej na inaugurację. Akcja pod sprawdzonymi sloganami „antyfaszyzmu” {skąd my to znamy?} ma polegać na masowych blokadach komunikacji, bijatykach i aktach wandalizmu w Waszyngtonie i kilkunastu większych miastach. Tymczasem „nieznani sprawcy” włamali się na komputery sorosowej kooperatywy DisruptJ20, podobnie jak wcześniej na komputery demokratów. Swój urobek z braku czasu nie wysłali tym razem do Wikileaks Assange, ale an chybcika na Twitter. I wiesz co, drogi watsonie? Zarzuty o planowanie zamachów terrorystycznych sądząc z ich korespondencji mają by tak rzec przyklepane.

Z tej perspektywy oferowane zarobki „aktywistów” wyglądają mocno wątpliwie, a mówiąc szczerze śmiesznie. Nadwiślański Kijowski zgarnia dwa razy tyle. Fakt, że ma z tym zgryz, ale jak to mówią na mieście jedzie „w legalu”, nikt warszawskiego „antyfaszysty” nie śmie tknąć palcem, zupełnie odwrotnie niż za oceanem. Tam używając lewackiej poetyki Sorosa i pobratymców obejmujący władzę faszystowski reżim Trumpa zuchwale podnosi rękę na zdrowe siły antyfaszyzmu. Rękę uzbrojoną w długą pałę, paralizator, dużą puszkę gazu pieprzowego i kajdanki. Niech który „antyfaszysta” zrobi nieuważny gest, albo się odezwie, to zaliczy kanoniczną triadę męczenników: gleba, kajdany, z glana. A wszystkiego zapewne będą pilnować setki, jeśli nie tysiące „cywili” oraz snajperów na dachach. Będzie być może nawet próba zamachu, którą tak Trumpa straszono, ale za bardzo na to bym nie liczył. Coś się w oficjalnym porządku za kulisami pozmieniało i dziś Brennan nie może bezkarnie „sprzedać” każdej narracji, jaką tam sobie dla półmózgich indian wymyślą. Nie słuchają się i już, a to całkowicie zmienia postać rzeczy. Co z tego, że się Brennanowi i McCainowi nie podoba? Polityka to gra zespołowa i trzeba umieć przegrywać, a już szczególnie być na niekorzystny wynik meczu przygotowanym. Co w ostatniej wydawało się chwili czynią w pośpiechu podwładni Clinton. Setki ton makulatury nie mieszczą się w niszczarkach, a wypracowane przez lata lukratywne kontakty z zagranicznymi rządami nagle przestały przynosić dochód. Myślisz, że to chwilowa „przerwa wakacyjna”? Sądząc z pośpiechu w zamykaniu Clinton Global Initiative na to bym nie liczył. Takiego międzynarodowego sklepiku nie otwiera się bowiem w tydzień i skoro zamyka podwoje, to definitywnie. Schluss mówi Teuton – i ma rację, bowiem trzeba zajrzeć do Europy – czy z nią też nadchodzi Schluss?


Europa się wali i pali

Sytuacja w Europie daleka jest od stabilności – i nie chodzi mi wcale o Banca dei Paschi, ale i w tym wypadku nie całkiem możemy być pewni. Oto odbyły się w Brukseli wybory na schedę po wyrazistym eurokołchoźniku, co to równie dobrze wyglądałby w mundurze SS, co w swoim garniaku, panu komisarzu Schultzu, który na dźwięk znajomej trąbki uciekł w domowe germańskie pielesze, gdzie jego szanse wyborcze może pogrzebać rywal Sigmar Gabriel, tymczasem siedzący od lat jako zastępca Makreli, więc już choćby z tego względu trzeba na niego uważać. A że bliższa koszula ciału, to i Schulz z lubej i niczego sobie posady zrezygnował. Mieliśmy zatem wybory wielce tajemniczych kandydatów na szefa europarlamentu, który jak wiadomo o niczym nie decyduje, ale przynajmniej może przykładnie schłostać rezolucją jakąś tam „faszystowską” Polskę i temu podobne brewerie, co niby nic nie znaczą, ale dziwnie sowicie są opłacane. I w tych tajnych wyborach wygrał pan Tajan, co też jak to w tajności niewiele wyjaśnia, dopóki nie wiemy, że to dobry kolega i zausznik Berlusconiego, tego od wesołego fiku-miku i bunga-bunga. To już nam coś mówi zarówno o Unicredit, jak i ostatnich zabiegach partii 5S Beppe Grillo umoszczenia się w centrum tegoż europarlamentu. Rok 2017 zapowiada się owóż dynamiczną kontynuacją kryzysu włoskiego, co i nie nowina, bo wiemy, że bez Włoch strefa euro się zawali. Ale przecie Unia musi przetrwać – i chyba na to wskazują zgodne wysiłki Berlusconiego i Grillo. Oni za żadną cenę nie chcą się z Unii dać wypchnąć, a najwyraźniej ludowe wysiłki idące w tę stronę w ojczyźnie spaghetti tak dalece są zaawansowane, że trzeba szukać bratniej pomocy w Brukseli. Na to jednoznacznie wskazuje stadna aktywność włochów w PE, który wydaje się prawdopodobnie nie bez powodu ostatnią deską ratunku przygniecionych długami euroentuzjastów. Gdzie uciekać w takiej chwili grozy, jak nie kołchozu?


Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 3/17

© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut