Go To Project Gutenberg

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Na muszce niedźwiedzia

-
Ostatnio naszkicowaliśmy na mapie przegląd tzw. Międzymorza, stręczonego nam zawczasu przez Jerzego Friedmana, podczas jego licznych wizyt. Jakże te prace były nieprzypadkowe! A z ich poważnego celu ostatecznego także musiał zdawać sobie sprawę sam nadredaktor Adam Mimimichnik, skoro poświęcił mu na swych łamach sporo uwagi, a nawet tak jakby sondował możliwość częściowego choć nawrócenia nadwiślańskich indian na idee jagiellońskie, jakkolwiek w szczytowym okresie prac planistycznych panowała na salonach warszawskich idea diametralnie wręcz odwrotna, a mianowicie że bliska współpraca z naszymi sąsiadami nie jest możliwa, a nawet pożądana, bowiem powrotu do „jagiellońskich mrzonek” nie ma. Tako rzekł Aleksander Smolar oraz generał Koziej, nam więc zwykłym prostaczkom przystało słuchać. Mrzonki bowiem stały zawadą na drodze pokojowej współpracy z Rosją Putina, która nie tylko była „gwarantem pokoju” w regionie, ale także naszego bezpieczeństwa. Jak daleko odeszliśmy dziś od tych szczęsnych dla niektórych czasów! Pięć lat, a jakby całkowita zmiana epok. Choć pewne rzeczy pozostają niezmienne. Nieśmiałe testowanie niepoprawnych politycznie kierunków przez nadredaktora jakże okazało się cenne prognostycznie!

Nie na darmo brylował w Klubie Wałdajskim Putina, wraz z kolegami z Komisji Trójstronnej {Trilateral}, pił ruską wódkę i zakąszał bieługą. Wiedział bowiem dobrze, że wprawdzie kierunki geopolityczne nad Wisłą potrafią się zmieniać jak kurek na dachu, to już Rosja i „alianci” pozostają w miarę stałymi elementami krajobrazu, ze stałymi i wręcz do bólu przewidywalnymi interesami oraz ulubionymi, stałymi fragmentami gry. Zapewne z tego właśnie powodu widomie od paru lat podupadające na zdrowiu GWniane imperium, które musiało ostatnio w bankach zastawić czerską siedzibę, pozyskało właśnie rycerza na białym koniu: Jerzego Sorosa, znanego na całym świecie „filantropa”, a w niektórych zakątkach nawet przynajmniej formalnie ściganego listem gończym za miliardowe malwersacje, aby o zbrodniach wojennych nie wspominać. Objął on bowiem – za stosowną ratunkową kroplówkę 1/9 plus akcja kapitału Agory i tyleż głosów na walnym. Czy Soros włącza się w jakąś akcję propagandową? Nie tyle włącza, co jest od dawna bardzo aktywnym uczestnikiem i nie tyle w konkretną akcję, co zwyczajnie: pomaga przyjacielowi w potrzebie. Bowiem kierunki wiatrów potrafią się gwałtownie zmieniać, ale obsada Klubu Wałdajskiego, Trilateral Commission oraz na przykład Bilderberga, spotykającego się właśnie u Makreli w drezdeńskim Kempinsky, od dekad wydaje się niezmienna – i naturalnie obejmuje Sorosa. Podobnie i przyjaźnie z konieczności ich bywalców. Są one trwałe i niezależne od chwilowych porywów, bowiem przydają się i w czasie, gdy Rosja jest przyjacielem, jak i w czasie, gdy Rosja stała się naszym wrogiem.

Odbywają się aktualnie na naszym terenie największe od kilkudziesięciu lat manewry wojskowe Anakonda 2016, z udziałem wojsk desantowych USA oraz państw ościennych, w tym Ukrainy. Ćwiczą one – w zależności od komentatorów – odparcie rosyjskiej inwazji z przesmyku suwalskiego, bądź przeciwnie: blitzkrieg natarcia na Kaliningrad. Prawda zapewne pokrywa obydwa scenariusze, bowiem – jak pamiętamy z mapki z ostatniej analizy – Międzymorze szczelnie dziś w zasadzie odgrodziło Rosję od zachodu na całej linii od Morza Bałtyckiego, Północnego i półwyspu Skandynawskiego do basenu Morza Czarnego i podnóża Kaukazu w Gruzji. W tej ścianie państw powiązanych obecnie wspólnotą interesów gospodarczo-wojskowych w podwójnym sojuszu Unii Europejskiej oraz NATO jest otóż jeden tylko, ale bardzo drastyczny wyłom: enklawa Królewca {Kaliningrad}, leżąca złowrogo niczym zadra między płn.-wsch. Polską i trójką nadbałtycką. Jest raczej oczywiste dla planistów wojennych, że choćby z tego powodu, w dodatku do generalnego położenia Wyżyny Środkowoeuropejskiej, z Polską w samym jej newralgicznym środku, jakikolwiek konflikt zbrojny z Rosją musi rozegrać się właśnie na tej ziemi – i będzie z konieczności koncentrował się wokół bazy wypadowej Rosji: Kaliningradu. Czyli mówiąc prościej: jeśli ma już dojść do wojny, to z konieczności na naszym terenie, innej możliwości nie ma. Oczywiście nie sposób wykluczyć innych teatrów wojny, ale jeśli do poważnej wojny jakiegokolwiek państwa-członka NATO w Europie miałoby dojść, to Polska będzie tego z konieczności uczestnikiem. Wydaje się, że nigdy dość powtarzania tej planistycznej oczywistości nad Wisłą. Nadwiślańscy indianie sprawiają wrażenie, jakby łykali pochlebstwa sojuszników, szykujących ich do kolejnej konfrontacji z rosyjskim niedźwiedziem – dokładnie tak samo, jak to odbyło się w r. 1939. Wprawdzie zamiast Hitlera jest dziś Makrela, ale dla nas niewiele to w istocie zmienia: stary plan Mitteleuropa ma się znakomicie, podobnie jak i pieczołowicie przechowywane pamiątki i zaszłości z poprzedniej wojny. W końcu trzeba będzie z nimi zrobić porządek...

Ćwiczenia Anakonda 2016 trudno zatem traktować – zaledwie tydzień po ostatecznym domknięciu politycznego projektu bloku regionalnego Międzymorza – inaczej, niż praktyczne przygotowania, jak tam wolisz ofensywnego, bądź prewencyjnego – nie będzie to miało żadnego znaczenia – do prawdziwej wojny z Rosją. Nic w tym strasznego, skoro klasyk powiada: si vis pacem, para bellum. Do wojny trzeba być gotowym – i to właśnie robimy. Co jest wszak bardzo interesujące i wręcz alarmujące, czynimy to jedynie i wyłącznie w wyniku udatnego sformułowania i przeprowadzenia pierwszego etapu Międzymorza. Aniśmy się nie obejrzeli, a prognozy Friedmana sprzed pięciu lat okazały się rzeczywistością, a ostrożne sondowania nadredaktora przeszły w etap bliskiej zażyłości ze sponsorem Majdanu. Piewcy i przyjaciele Rosji sięgają dziś do kieszeni jej wrogów! Po prostu poprzestawiały się wektory przyjaźni geopolitycznych, weszliśmy do nowo tworzonego bloku regionalnego, nazwanego przeze mnie roboczo Układ Warszawski-bis, który odróżnia się od poprzedniego nie tylko zamianą Moskwy na Brukselę, ale także znamiennym wejściem do niego takich tuzów demokracji i odwiecznych przyjaciół i sojuszników Polski jak Bundeswehra oraz Turcja. Bardzo egzotyczna zatem sytuacja, ale coś pozostało niezmienne: poligonem do rozegrania ewentualnej wojny z Rosją znów jest Polska. Nie musisz koniecznie w to wierzyć, wystarczy że sprawdzisz program Anakonda 2016.

Skoro już zatem wiemy z absolutną pewnością, bowiem nie mówimy już o planach i papierowych sojuszach Międzymorza, ale jak najbardziej realnych i praktycznych manewrach, które powyższe dobitnie udowadniają w praktyce – co innego bowiem coś opisywać w serii książek i gazetach, a już zupełnie co innego przeprowadzić prawdziwe manewry międzynarodowe sojuszniczych armii – to możemy i powinniśmy zawczasu, zanim dzielni „zwierzchnicy wojska”, którzy notabene nigdy w kamaszach nie byli, ćwiczeń nie przemienią w prawdziwą wojenkę, spróbować zajrzeć za kotarę i odgadnąć, co myśli o tym wszystkim druga strona. I co w konsekwencji zamierza i wykona, bo w końcu wojna to poważna sprawa, a do tanga trzeba dwojga. Jakoś tak cicho o tym ostatnio i o ile wszędzie głośno o „rosyjskim zagrożeniu”, tak jakby Pucek stał już z kilkoma dywizjami na linii Bugu, choć nie ma z nami nawet wspólnej granicy, poza oczywiście Królewcem {i stąd jego nadzwyczajna rola}, a sowiety gotowały się na kolejną powtórkę inwazji Tuchaczewskiego, to ze świecą szukać rzetelnej analizy spodziewanych działań Moskwy. Owszem, można przy odrobinie wysiłku poznać oficjalne stanowisko kremlowskiej propagandy, czyli lustrzane odbicie propagandy warszawskiej – i nic ponadto.

Sądząc wszakże z epokowych zmian, mających miejsce w naszej części świata, Moskwa nie tylko coś z tym Międzymorzem z pewnością zrobi, ale co więcej: zrobić będzie musiała, gdyż jak pokazałem w poprzednich odcinkach Międzymorze diametralnie wręcz zmienia równowagę sił na kluczowej granicy rosyjskiego imperium, wnikając za sprawą Ukrainy niemal do środka Rosji właściwej, historycznego i gospodarczego centrum jej państwowości. Tak więc coś w zmienionej na jego niekorzyść sytuacji Kreml z pewnością zrobi – bowiem zrobić musi i nie jest to spekulacja, tylko twardy i nie dający się nijak obejść wniosek z porównania strategii obu stron. Konia z rzędem za odpowiedź: a co konkretnie? Nie znamy na to odpowiedzi, a nasi oficjele nawet nie wydają się takim zagadnieniem zainteresowani, choć z oczywistego faktu, że Anakonda zapowiada i może prowadzić prostą ścieżką do wojny na naszym terytorium, powinno takie gorączkowe wręcz zainteresowanie wynikać. Bo wojna to poważna sprawa życia i śmierci, a nie – jak mogłoby wydawać się zachwyconej spadochronami gawiedzi – występy ekipy cyrkowców na pancernych motocyklach. W tej zabawie trupy i zniszczenia będą na poważnie. Dlaczego zatem rządziciele nadwiślańscy nijak nie chcą zniżyć się do poziomu umysłowości kremlina i analizować jego posunięć, a co jest ich podstawowym, psim obowiązkiem bezpieczeństwa, skoro już stał się nagle „agresywny”, pozostawiam twemu własnemu rozeznaniu. Jest faktem, że o tym wymownie milczą, a nasi niezwyciężeni wojskowi tak jakby w Międzymorzu widzieli lek na całe zło i „koniec historii” Fergusona.

My wszak, wiedząc że to czysta propaganda i majaki, spróbujemy przejść do meritum i na przekór modzie właśnie tym się dziś zająć. Jak widzi nową sytuację Putin i co z tym zrobi? Bardzo ważne dla nas pytanie, śmiertelnie poważne, oczywiście jeśli bierzemy poważnie jego „agresywność”. Jeśli wszak nie bierzemy poważnie, to śpieszę poinformować, że i tak nie mamy innego wyboru, ponieważ z chwilą rozpoczęcia wojskowych parad amerykańskich marines na polskiej ziemi okres słodkiego snu się skończył. Moskwa bowiem obserwuje Anakondę i widzi niekoniecznie to samo, co pan Macierewicz i zachwycona ekipa TVP. Widzi otóż ćwiczenia desantu na Kaliningrad, północną fortecę granicznego pasa nowo utworzonego Międzymorza. Przypomnę, że zaledwie dwa lata temu, zaraz po zwycięstwie przewrotu majdanowskiego Putin bez wahania zdecydował się na umocnienie południowej fortecy tego pasa – bazy morskiej na Krymie, poprzez jego faktyczną aneksję do Rosji. Czy niepokoi się dziś stanem swej północnej fortecy? To pytanie raczej retoryczne, tym bardziej że pod jej oknami właśnie zakończyły się hałaśliwe i obfitujące w prowokacje manewry morskie na Bałtyku, a już rozpoczęły się wielkie ćwiczenia lądowe! Aby ich nie zauważyć i jakoś nie zareagować, rosyjski niedźwiedź musiałby być nie tylko w sztok pijany, ślepy i głuchy, ale już całkiem nieżywy… Tyle że akurat ta możliwość całkiem nie wchodzi w rachubę, no bo jak tu wojować z „agresywnym” Putinem, który jest martwy? Niepodobna. A jużci całkiem bez sensu organizować całą serię pokaźnych ćwiczeń, przygotowujących do starcia z niedźwiedziem, które czyha tuż, tuż za rogiem. Jak więc jest naprawdę? Czy niedźwiedź jest żywy i groźny? I co zrobi, gdy na dwu krańcach pasa granicznego: w Królewcu i na Krymie od dwu lat trwa nieprzerwanie stan cichej mobilizacji, czyli pierwszy etap gotowości wojennej, a mówiąc wprost: pierwszy, cichy etap wojny? Bardzo trafne pytania, drogi watsonie!

Nawet pierwsza próba wyjścia z narracji komiksowej, gdzie dzielni żołnierze na swych wspaniałych maszynach pływają po Bałtyku, latają po błękitnym niebie i mkną przez kolorowe pola, doprowadza do wniosku, że od paru miesięcy ktoś usilnie stara się wkurzyć niedźwiedzia, hałasując mu pod oknami jego dwóch fortec strażniczych, wypchanych sprzętem i wojakami – ponad 100 tysięcy w każdej. I coś z tego zapewne wynika w prawdziwym świecie, choć nie da się tego odczytać z zaspanych oczu i wypowiedzi naczelnego stratega Solocha, który zajął był miejsce opuszczone przez Kozieja w ramach dobrej zmiany. Flap zastąpił Flipa, a my jak zwykle mamy się tym patriotycznie podniecać, nic a nic z tego nie rozumiejąc. Tłumaczyłoby to skądinąd bełkotliwe wypowiedzi Flipa i Flapa, z których wynikałoby, że strategia to tak strasznie skomplikowana dziedzina, że nikt jej nie pojmie, a i wszelkich prób zwykły śmiertelnik musi poniechać, ma bowiem zbyt ograniczone pojęcie. No bo jak wyjaśnić, że w ciągu kilku lat „przyjaciel” oraz „gwarant bezpieczeństwa” Polski nagle stał się jej największym „wrogiem” i „zagrożeniem”? Flip i Flap nie podejmą się takiego wyzwania – i dlatego, sądząc po tej wstrzemięźliwości w wypowiedziach, wcale tak głupi nie są, jak by to mogło na pierwszy rzut oka wyglądać. Podobnie zresztą podsumował pewnego środkowoamerykańskiego dyktatora śp. Muhammad Ali, zmarły właśnie mistrz wagi ciężkiej, serwując mu na przywitanie bezstresowe: nie jesteś tak głupi, jak wyglądasz – widziałem twoją żonę! Flip i Flap na pewno nieprzypadkowo milczą o najważniejszym, bowiem wprawdzie mogą wyglądać głupio, ale na pewno wiedzą, z której strony posmarowana jest bułka oraz która babka jest sexy, a która ma posag. Tak więc zakłopotanie i bełkot prawdopodobnie przykrywa jakieś przykre dla nas niespodzianki, albo kłopotliwe sekrety posagu, a najpewniej i jedno i drugie. My wszak nie zadowalamy się pozorami i idziemy wprost po główne trofeum, tak samo jak Kasjusz Clay.

Tekst stanowi wstęp bieżącej analizy Summa Summarum 24/16


© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut