Go To Project Gutenberg

środa, 26 listopada 2014

Wybory w cieniu gangu kelnerów

-
Berlin zmienia kierunek

Jak zademonstrowałem w sprawie letniego skandalu z gangiem kelnerów, warto rozejrzeć się w szerszej perspektywie i postarać odkryć motywy i kierunki działań głównych aktorów. Taką okoliczność widzę bardzo jaskrawo zarysowującą się w najważniejszej dla nas – i całego regionu – gorącej sprawie Ukrainy. Nietrudno zgodzić się z obserwacją, że głównymi rozgrywającymi są tradycyjnie dwie europejskie potęgi, decydujące między sobą porządki panujące na Ukrainie i w Polsce: Rosja i Niemcy. Oto zarysowuje się między nimi rozdźwięk, dawno nie widziany z racji zgodnej zasadniczo strategii. Trudno ocenić, na ile jest to jedynie taktyczna zmiana scenografii, a na ile istotna różnica zasadniczych interesów, do której nieuchronnie dochodzi na terytoriach spornych, gdzie występuje podział stref [i współpracy], ale także bezwzględna rywalizacja. Takim terenem spornym nadal jest Polska, którą z całą pewnością Rosja nadal uznaje za swą tradycyjną bliską zagranicę [czyli strefę wpływów, choć miękkich], a już bez wątpienia Ukraina, na której dopiero co doszło do przewrotu i zmiany geopolitycznej orientacji.

Daleko tam do stabilizacji, zwłaszcza biorąc pod uwagę nierozstrzygniętą wojnę krymską. W tej perspektywie każdy poważny ruch Berlina na tym kierunku nie tylko jest obserwowany z napiętą uwagą, ale zwykle okazuje się decydujący, gdyż Niemcy z reguły są w stanie pokierować zgodnie ze swą wolą całą Unię Europejską, czyli Ojrokołchoz. I przeciwnie – Niemcy posiadają decydujący atut blokujący każde działanie pozytywne, gdyż są praktycznie w stanie zatrzymać inicjatywy niekorzystne w swoim mniemaniu. Negatywna, blokująca siła negocjacyjna ma moim zdaniem o wiele poważniejsze znaczenie strategiczne w dzisiejszych czasach, niż pozytywna, a mało analityków wydaje się ją w ogóle zauważać. Wedle moich obserwacji wszakże ogromną siłę, z której Niemcy doskonale sobie zdają sprawę, wykorzystują dyskretnie właśnie w działaniach blokujących, a najczęściej zaledwie ich zapowiedzi. Innymi słowy Berlin wcale nie zabiera decydującego i rozstrzygającego głosu w najbardziej interesujących go sprawach strategicznych, ale pozwala czynić to innym, zawczasu lojalnie instruując, jakich działań nie dopuści [czyli sugerując użycie weta blokującego]. Obecnie mamy prawdopodobnie do czynienia z takim zwrotem na Ukrainie [i w Polsce przez asocjację], jako że Niemcy tak właśnie zwykły swoje strategiczne interesy dyskretnie forsować – zazwyczaj poprzez rozgrywanie w kuluarach atutów blokujących. Nie jest to skądinąd taktyka nowatorska, ani specjalnie odkrywcza, ot, - optymalna taktyka sprytnego, wyrośniętego i ambitnego średniaka, który dzięki temu niemal zawsze jest w lidze dużych łobuzów [możesz mnie pobić, ale ja zawołam starszego brata, a w ogóle storpeduję waszą sobotnią imprezę – nikt na nią nie przyjdzie, a poza tym znajomy glina znajdzie u was zioło].

Zdolność blokująca Niemiec jest podwójna: zarówno gospodarczo, poprzez swoje lenno Unię Europejską, jak i poważniejsza, poprzez strukturę militarną paktu NATO. W tym drugim wypadku ma to szczególne znaczenie o wadze już światowej, bowiem o ile Niemcy roztropnie nie przejawiają ambicji globalnych, stosują umiejętnie swój blokujący atut strategiczny w NATO, zwłaszcza wobec amerykańskiego hegemona w jego licznych awanturach. Otóż – jak już wskazywałem wiele przykładów dysonansów na linii Berlin-Waszyngton w sprawie Ukrainy – Ameryka cierpliwie znosi natowskie kaprysy Berlina, jak chociażby ostatnie komiczne przedstawienia ich ministerki do spraw wojska, oświadczającej bezpośrednio po szczycie w Newport, uchwalającym powstanie Szpicy szybkiego reagowania NATO w Polsce [pod Szczecinem], że Niemcy nie mogą wypełniać swoich zobowiązań sojuszniczych, bowiem mają zepsute czołgi pantery i myśliwce eurofighter, jednym słowem Bundeswehra jest w rozsypce i będzie musiał ją bronić pułk z Lublińca. Otóż Ameryka znosi takie kaprysy i zazwyczaj się pod nimi ugina, jak i w tej sprawie, gdzie po miesiącu zakulisowych targów uchwalono w listopadzie, że Szpica co prawda będzie w Polsce... ale pod niemieckim dowództwem. Oto do czego zmierzała krucha van der Leyen i Bundeswehra w zepsutych czołgach, które teraz cudownie odzyskały zdolności bojowe. Ameryka cierpliwie znosi i ulega niemieckim kaprysom, dlatego że wbrew Berlinowi, któremu psują się czołgi, NATO nie jest w stanie wykonywać swoich podstawowych zadań, zwłaszcza w obecnej wojnie krymskiej i próbie rozciągnięcia sojuszu 1000 km na wschód [czego sobie i wam życzę, choć szczerze wątpię]. Berlin nie przejawia jak widać najmniejszych skrupułów z wykorzystywania atutów blokujących w NATO, choć czyni to w sposób dyplomatyczny, odmiennie od naszego zdradka robiącego l[xł]askę Amerykanom.

W tych okolicznościach przyrody, kiedy – jak to dalej prawił klasyk – aż mi się chce wyjść z kina, namiestnik Kremla zaprasza na szczyty dyplomatyczne asystę swoich fregat [dyplomacja kanonierek] oraz ogłasza strategiczną zmianę nastawienia z negocjacyjnego na status wojenny w klubie Wałdajskim [w ostatniej analizie to omówiłem], nie mamy innego wyboru, jak uznać zgodnie z faktami, że Moskwa poważnie ogłosiła, iż jest w stanie wojny z NATO, gospodarczej, politycznej i wkrótce gorącej. Nieubłagana logika kalkulacji politycznej oraz posunięć strategicznych potwierdza ten kierunek i nie jest to ani wymysł chwili, ani chwilowy kaprys, lecz zwieńczenie procesu kilkunastoletniego, a na odcinku azjatyckim – z Chinami – półwiecza. O przypadku mowy być nie może, co najwyżej o żelaznej konsekwencji. Nie dziwiłaby zatem adekwatna riposta do tych objawień Berlina – zwłaszcza w typowym trybie blokującym.

{Tekst stanowi wstęp do tygodniowej analizy z najbliższego Summa Summarum, info w zakładce newsletter}
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut