Go To Project Gutenberg

wtorek, 17 listopada 2009

Goodbye Chimerica


Prezydent Obama odbywa tournee po Azji, które zaczął od kłopotliwej wizyty u sojusznika, Japonii. Komentatorzy nie omieszkują prześmiewać prezydenta, który choć jest przywódcą niekwestionowanego lidera, przychodzi dziś z kapeluszem w dłoni. Japonia ma grube setki mld amerykańskich obligacji, Chiny następny bilion. W przyszłym roku USA chcą się zadłużyć na kolejny bilion, więc pokora wobec wierzycieli byłaby wskazana. Premier Hatoyama wyraźnie zabiega już o relokację głównej amerykańskiej bazy na japońskim terytorium, jednak to amerykańska flota pozostaje gwarantem międzynarodowego bezpieczeństwa w regionie. Chiny ze swojej strony mogą nie kupować obligacji w dolarach, mogą nawet zrezygnować z amerykańskiego eksportu, tylko w czym będą handlować, w niewymiennym juanie? Pogłoski o śmierci dolara okazały się jak dotychczas grubo przesadzone i mimo swojej słabości nie może on skutecznie przebić się przez barierę eurusd 1,500.

Wizyta Obamy w Chinach przypomina epokowe wydarzenie z roku 1973, kiedy to z pierwszą oficjalną za Wielkim Murem przebywał prezydent Nixon. Dopiął on wówczas wielkiego globalnego biznesu, tworzącego pierwszą hybrydę komunistyczno-kapitalistyczną. Chińczycy są pragmatyczni, więc mogą pogodzić komunistyczną ideologię walki klas z powstaniem nowej klasy miliarderów pod światłym przewodem komitetu centralnego. Wszak jak mawiał wielki przywódca, nieważne jakiej maści jest kot, ważne żeby łapał myszy. Przez ostatnie lata to łapanie doszło do takiej perfekcji, że Chiny prześcignęły właśnie Niemcy i przymierzają się do detronizacji Japonii jako gospodarczy nr 2 na świecie. Warto przypomnieć, że przed wielką stagnacją z lat '80 Japonia przymierzała się do gospodarczego pokonania Stanów. Na drodze stanęły jednak wielkie przemiany geopolityczne - upadek imperium radzieckiego i rozczarowanie potęgą, wiecznie skazaną na bycie numer dwa.

Podobnie dziś, wydaje się że Stany tak są już zadłużone, osłabione dwoma bezsensownymi wojnami i skazane na łaskę swych azjatyckich wierzycieli, że nieunikniony wzrost potęgi Chin na arenie międzynarodowej spowoduje, iż dolar zaraz pójdzie do śmietnika, a nasze dzieci zamiast angielskiego, powinny ćwiczyć mandaryński. Tak wygląda na pozór, lecz z bliska sytuacja wygląda zgoła odmiennie. Obama w odróżnieniu od Nixona pojechał do Chin aby ogłosić koniec projektu Chimerica, tandemu w którym jedna strona tanio produkowała, a druga z wielkim apetytem i na kredyt, konsumowała. Termin wymyślił Niall Ferguson, pupil władzy i członek kilku wiodących think-tanków. W ostatnim artykule, linkowanym na dole, żegna się z Chimeryką bez żalu. W podobnym tonie brzmią artykuły dwóch innych luminarzy: noblisty Krugmana i pierwszoligowego dziennikarza ekonomicznego Evansa-Pritcharda. Wszystkie ukazały się na czas azjatyckiego tournee i przygotowują grunt do twardej powtórki z roku 1971, kiedy amerykański minister finansów pokazał światu Kozakiewicza, zrywając jednostronnie parytet złota. To nasza waluta, ale wasz problem. W następstwie tego rozpoczęła się era papierowego dolara oraz chińska odyseja nieskończonego wzrostu. Od przełomu wieków chińskie pkb wzrosło czterokrotnie! Czy ta architektura świata da się utrzymać dalej? Nie, nierównowagi doszły do granic wytrzymałości systemu. Obama pojechał to zakomunikować. Chimerica good-bye.

Nie można dalej prowadzić wzrostu gospodarczego świata w oparciu o amerykańskiego konsumenta, któremu kredytu udziela chiński producent wszystkiego. Załamanie się popytu światowego z ub.r. nie było jednorazowym sygnałem ostrzegawczym, ale zwiastunem zmiany trendu. Kredyt światowy osiągnął swoje apogeum - peak-credit - i dalej nie pociągnie gospodarczego rozwoju. Co prawda pojawiły się zwiastuny wychodzenia z recesji, ale na niższych poziomach. Świat nie potrafi powrócić do szczytów z lat 2006-7 z powodu załamania się piramidy kredytowej, która została awaryjnie załatana bilionowymi funduszami państwowymi. To kredyt państwowy właśnie, wzięty z pożyczek pod przyszłe podatki, zastąpił niespłacane kredyty hipoteczne i konsumpcyjne i ich pochodne. Banki kredytują obecnie obligacje państwowe, finansujące programy naprawcze banków... Na tzw. ulicę, do amerykańskiego konsumenta te środki nie trafiają. Jak może on powrócić do swojego tradycyjnego życia na kredyt, kiedy kredyt właśnie został odcięty? Nie może. Musi zacząć oszczędzać i zrównoważyć swój budżet.

W wymiarze międzynarodowym zrównoważenie budżetu polega na wyrównaniu bilansu handlowego, który w ub.r. znowu zaliczył kolejny deficyt obrotów USA-CN w wysokości 200 mld. I to w sytuacji załamania koniunktury! Nie da się dalej prowadzić takiej polityki, choć Chiny wydają są od niej uzależnione. Administracyjnie utrzymywany niski kurs juana powoduje stałą, strukturalną nadwyżkę handlową, która doprowadziła w dłuższej perspektywie do osłabienia dolara. Cierpią dziś na tym gospodarki strefy euro i jena, bo waluty te znacznie wzrosły w stosunku do dolara i ich eksport stał się całkowicie niekonkurencyjny, zarówno wobec Chin, jak i Stanów. Z tej perspektywy patrząc, rachunek za tandem Chimerica płaci Europa.

Słaby dolar jest zatem, co zresztą było tu debatowane, obojętny lub nawet na rękę Chińczykom. Z merkantylistycznego punktu widzenia utrzymanie status quo jest dla nich pożądane, bo są na razie największym beneficjentem, zarówno ekspansji kredytowej, jak i finansowego kryzysu. Czas jednak to skończyć. Tak przynajmniej twierdzą zgodnie światowi publicyści, a zezowaty ich słucha. Czy prezydent Hu ich także wysłucha? Wątpię. Być może zgodzi się na stopniowe i łagodne upłynnienie (umocnienie juana), ale na całkowite otwarcie rynku walutowego nie ma co liczyć. Więcej ma do zyskania z utrzymania swego reżimu finansowego, niż ryzykuje z krachu dolara. Taka jest bowiem alternatywa. Jeśli Hu uwolni juana, rozpadnie się jego bank centralny i całe centralne planowanie diabli wezmą. Jeśli będzie dalej kontynuował politykę słabego juana, czyli stałej (i rosnącej) strukturalnej nadwyżki w handlu ze Stanami, dolar będzie nieubłaganie tracił wobec innych walut, zatem stan rezerw walutowych Chin ulegnie erozji, a w przypadku krachu dolara, nawet całkowitej stracie. Ryzyko jest jednak niewielkie, bo to by oznaczało upadek systemu finansowego całego świata. Nasze pieniądze ale wasz problem...

W takim ciekawym momencie historii żyjemy. Albo wybuch, albo załamanie, a może coś trzeciego?

The End of Chimerica - Niall Ferguson & Moritz Schularick, New York Times

China has now become the biggest risk to the world economy - Ambrose Evans-Pritchard, Telegraph

The Chinese disconnect - Paul Krugman, The New York Times
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut