Go To Project Gutenberg

wtorek, 24 listopada 2009

Globalne ocieplenie cenzury



Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, czy globalne ocieplenie jest kontrowersyjne oraz jak bardzo, powinieneś przeczytać. Rzecz będzie o internecie, cenzurze prewencyjnej, świadczeniu usług drogą elektroniczną oraz prawie autorskim a la americana.

Jak niektórzy zauważyli zezowaty miał niejakie kłopoty z publikacją niektórych plików, a że lubi je wstawiać w formie widgetów flash + piękne katalogi posegregowane według haseł, problem był niebagatelny. Jakoż w trakcie tego technicznego niedo(rozwoju) wybuchła sprawa danych wyciekniętych z angielskiego instytutu badającego zmiany klimatu. Zobaczcie zresztą sami wycinek listy grantów (najedź myszą).

Sprawa jest niebagatelna, zresztą łatwo sprawdzić na liczniku odsłon tego pliku, w ciągu dwóch dni, w tym niedziela, został obejrzany 2,5 tysiąca razy. Już daje pojęcie o gorącym klimacie sprawy. Konto na serwisie docstoc, którego zalet notabene nie omieszkałem wychwalać, bo rzeczywiście technicznie jest tip-top, zostało założone bodaj w piątek, a powyższy plik wysłano w sobotę po 22.

Jakie było moje niemiłe zaskoczenie, kiedy koleżanka z docstoca przesłała mi w poniedziałek wieczór kategoryczne żądanie usunięcia plików naruszających prawa autorskie, pod rygorem usunięcia konta (najedź myszą). Żeby nie było nieporozumień, stwierdziła
Doszły do nas informacje, że publkuje pan dokumenty chronione prawem autorskim, do których nie ma pan licencji. Proszę przejrzeć swoje zasoby i niezwłocznie usunąć materiały bez licencji. Nieusunięcie tychże może skutkować w zablokowaniu twojego konta docstoc.

Pytanie o to, kto dokładnie poinformował o rzekomym naruszeniu oraz o jakie konkretnie dokumenty chodzi zostało pominięte milczeniem.

Wobec tego dziś zezowaty z właściwym sobie brakiem szacunku wysłał panią na najbliższe kalifornijskie drzewo w La Monica, żeby sobie pochrupała orzeszki i rodzynki (najedź myszą), uprzednio grzecznie spytawszy o co się rozchodzi. Pewnie nie posłucha, ale publikacja musiała zrobić niezłego bałaganu i napędzić strachu, skoro taka błyskawiczna reakcja. Powiedziałbym zgoła paniczna. Na pytanie bowiem o co konkretnie chodzi, jakie pliki rzekomo naruszają oraz czyje konkretnie prawa autorskie przemiła pani odpowiedziała, że radzi mi przeczytać warunki usług, bo przy naruszeniu praw autorskich może mi zamknąć konto, bo tak jest w umowie. Ot tak, blank i po wszystkim. Niestety może mi pokrótce według prawa nagwizdać, co z bezczelną szczerością lumpencyberfaszystce z siedzibą w socjalistycznej Kalifornii, nie omieszkałem zakomunikować.

Po pierwsze, jak wskazano w drugim, już niemiłym piśmie, usługodawca nie jest podmiotem prawa autorskiego i stroną postępowania. Jako taki nie może oceniać, rozsądzać, postanawiać, czy i jakie prawa autorskie naruszono. Skoro tak, tym mniej może na podstawie takiego stwierdzenia (do którego nie ma prawa) blokować jakiekolwiek usługi, pliki i konta. Koniec dowodu. Nic zamykać nie ma prawa.

Po drugie, istnieje określona procedura, zwana Digital Millenium Copyright Act DMCA, która takie sprawy od kilku lat obligatoryjnie reguluje (link na stronie usługodawcy). Procedura określa na jakich zasadach i jak zgłasza się naruszenia oraz co z nimi usługodawca robi. W skrócie jeśli ktoś ma do "moich" plików romans, bo np. jest przypadkowo autorem jakiegoś dzieła, pisze w odpowiedniej formie do usługodawcy, przedstawia się oraz uwiarygodnia swój tytuł prawny oraz wskazuje konkretny plik oraz zakres naruszenia swojego prawa, wystawiając żądanie usunięcia treści z obiegu (publikacji). To żądanie z określonym terminem odpowiedzi usługodawca (nie poszkodowany) wysyła do właściciela pliku (konta) i czeka na odpowiedź. Jeśli chowam (usuwam)plik w terminie, sprawa jest załatwiona, jeśli nie, muszę przedstawić swój tytuł oraz adres itd., żeby przeciwnik mógł mnie pozwać. Do czasu rozstrzygnięcia plik spokojnie sobie wisi dalej. Zwróć uwagę, że nawet jeśli zignoruję wezwanie od firmy do usunięcia spornych treści, nigdzie nie jest dopuszczone kasowanie zawartości, którym jednoznacznie straszono zezowatego, a jedynie blokowanie publicznego dostępu.

Jak łatwo zauważyć nic z opisanej procedury nie zostało zachowane, na co zezowaty spuścił kubeł klarownej zimnej wody (postudiuj). Warto jednak awaryjnie spostrzec, że aby fachowcy z bądź co bądź wyrafinowanej technicznie kalifornijskiej firmy, używali takich dzikich strachów na biednego zezowatego, ktoś/coś ich postraszyło w trybie raczej ekspresowym. Z tego wniosek, że sprawa ocieplenia jest bardzo gorąca, jak nie przymierzając cenzura internetu. Cholery można z tym netem dostać. Nawet porządnej naukowej konferencji, z prawidłowymi politycznymi ustaleniami w Kopenhadze już nie dadzą zrobić. Niczego się panie nie boją. Kradną i publikują dane z Londynu przez Warszawę w Santa Monica. O święta Moniko! Trzeba im kaganiec jakiś, albo co, strachów prawnych już się kurde nie boją...

Teraz wiesz, że jak niektóre pliki znikną, to będzie cenzura, przepraszam - naruszenie praw autorskich. Spytałem czyich. Odpowiedź: i tak zamkniemy. Coś mi przypomina stary dowcip z czasów Chruszczowa. Jaki jest sprawdzony sposób na propagandę sukcesu Kennedy'ego i Nixona? Prosty. Kiedy amerykański dziennikarz pyta, jaki jest poziom życia dojarek w kołchozie, ile mają samochodów osobowych i kolorowych telewizorów na tysiąc mieszkańców, należy niezwłocznie odmienić atmosferę, na przykład delikatną sugestią: a u was murzynów biją...

Wraca nowe. Murzynów nie biją, teraz murzyni blokują internet, bo białasy to piraci. Ale się porąbało.

© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut