Go To Project Gutenberg

wtorek, 8 września 2009

My name is Renminbi

Profesor Gruszecki napisał wstępniaka na temat co dalej z juanem. Wiadomo - lollar się kończy. Lepiej utrafić nie mógł. Złoto właśnie przebiło podwójny szczyt i może spokojnie rosnąć dalej, a spekulacji na temat zasięgu jego ruchu niesposób omówić w jednym artykule. Dość przypomnieć, że co ma wisieć nie utonie i jeszcze w sierpniu gorące głowy pytały, co z tym złotem, bo jakoś słabo rośnie. Zezowaty uspokajał, że i owszem nie rośnie, ale - co śmieszne - zupełnie olewa nachalne shorty poniżej 950, więc pokonanie barierki raczej wcześniej iż później. Rzeczywiście wcześniej.

Artykuł ma wartość przeglądową, ale - jak łatwo przewidzieć - daleko mu do pełności.
Pisze Gazeta Finansowa
Renminbi kontra dolar

Musimy się nauczyć tej nazwy chińskiej waluty, znanej u nas jako juan, tak samo jak przyzwyczaić do tego, że globalizacja ma swoje nieuniknione konsekwencje, nie rozpatrywane jeszcze kilka lat temu.

Słabnie zaufanie do amerykańskiego dolara, który ciągle jest dominującą walutą rezerwową, ale kłopoty zadłużonej gospodarki amerykańskiej są już antycypowane w postaci rozważań: jeśli nastąpi dalszy spadek wartości i wycofywanie się z dolara – to co dalej? Ostatnio ukazały się bardzo istotne wypowiedzi na trzech znaczących opiniotwórczych amerykańskich portalach ekonomicznych, które są jakby aktualnym podsumowaniem stanu toczącej się dyskusji:

- w Bloomberg.com z 24.08.2009: China’s Yu Yongding Calls for Slower Sales of Yuan (1),
- w Fundmymutualfund.com z 21.07.2009: Time: China’s Plans for Replacing the Dollar, (2)
- w Seeking Alpha z 24.09.2009: The Yuan as a Reserve Currency, And a Word from Henry Kissinger; (3)

Prof. Gruszecki nieprzypadkowo wyróżnia ostatnią notkę, z Seeking Alpha, zrównaną w statusie z dwoma poprzednimi poprzez fakt, iż są to (na pozór) blogi. Niestety nie są, pierwsza to Bloomberg, a druga Time. Niemniej najwartościowsza i pełna analiza jest w notce trzeciej, gdzie kluczowe jest wyjaśnienie Heinza Kissingera (youtube). Ja wiem, że to nie całkiem poważnie wygląda, ale nie zważaj na pozory, te zawsze mylą.
W Polsce na pytanie: co, jeśli nie dolar? – najczęściej pada odpowiedź: euro. Nic z tych rzeczy, twierdzi źródło (2). „Euro to zbyt dużo krajów pod jednym parasolem, potencjalnie dążących do różnych celów”. Amerykanie najwyraźniej nie przepadają za euro i podkreślają, że waluta rezerwowa musi zakładać trwałość (także polityczną), stojące za nią własne aktywa i nie może „wisieć” na unii politycznej (której zresztą dotąd nie ma). Jest faktem, że kurs euro wzmacnia się do dolara, ale dolar osłabia się nie tylko w stosunku do euro. Zresztą Komisja Europejska i EBC nie mogą dopuścić do zbyt dużego wzmocnienia euro – zagroziłoby to szansom europejskiego eksportu.

Najbardziej dynamicznie rozwijającą się gospodarkę – na razie trzecią pod względem wielkości – mają Chiny. Ale według wyliczeń, najprawdopodobniej pod koniec tego roku Chiny zajmą drugą pozycję (ich PKB będzie większy niż Japonii). Jeśli dalej ekstrapolować ten rozwój, to gospodarka chińska przewyższy amerykańską w latach 2025-2040. A jak wynika z wypowiedzi chińskich polityków i ekonomistów, Chiny mają takie ambicje już w perspektywie najbliższej dekady (3). Chiński ekonomista pracujący w HSCB twierdzi, że – uwzględniając fakt, iż już dzisiaj obroty handlowe Chin sięgają 2 bln dolarów – juan stanie się trzecią podstawową walutą światową w 2012 r.

Spekulacje na temat dalszego rozwoju Chin w kierunku kosmosu lepiej sobie włożyć na półkę z bajkami. Jeszcze w latach osiemdziesiątych XX w. Japonia miała być tym cudownym wyprzedzającym, tylko jakoś od trzydziestu niespełna lat jest w chronicznej stagnacji. Warto wspomnieć pana z wąsami, który chciał nam budować drugą Japonię. Dziś byś może chciałby budować drugie Chiny?
Ważne jest - i to nie w perspektywie żadnych dziesięciu lat - to co powiedział autor otwarcia Chin, Kissinger. Otóż stopniowe zrównoważenie handlu między Stanami i Chinami musi nastąpić w najbliższych pięciu latach, więc całkiem szybko. Zezowaty wie nawet dlaczego: z powodu napuchniętego deficytu, który przez budżet rozwali całą gospodarkę (która właśnie leży w depresji).
Chiny, które w wyniku ekspansji eksportowej – głównie do USA – zgromadziły już papiery rządu amerykańskiego o wartości 805 mld dolarów i są zaniepokojone możliwością spadku wartości dolara, początkowo wyszły z propozycją na międzynarodowych konferencjach grup G20 i G7 utworzenia waluty „ponadnarodowej” w postaci SDR-ów, emitowanych przez MFW (IMF). Zasięg SDR-ów jest na razie bardzo nikły, waluta ta nie jest używana w transakcjach handlowych, a żadne z dużych państw (zwłaszcza USA) nie jest zainteresowane wprowadzeniem takiej zmiany. W rezultacie Chiny zaczęły poważnie rozważać – najpierw wewnętrznie, a potem przez upublicznione komentarze chińskich ekonomistów – plan umiędzynarodowienia swojej waluty (1, 2).

Takim czołowym ekonomistą chińskim, zarazem największym zwolennikiem liberalizacji i wprowadzenia renminbi do światowego obiegu, jest Yu Yongding, którego oświadczenia omawiają cytowane portale (1, 3).

„W końcu powinien być popyt na juana, jako na walutę rezerwową, ale ciągle jesteśmy jeszcze daleko od tego” – mówi w wywiadzie do Bloomberga (1).

Yu wypowiada się za zredukowaniem interwencji na rynku chińskim w celu osłabienia jego kursu (Chiny celowo utrzymują zaniżony kurs juana w stosunku do dolara poprzez sprzedaż nagromadzonych dolarów).

„Chiński bank centralny powinien zredukować interwencje kursu wymiany renminbi tak dalece, jak to możliwe” – mówi w wywiadzie Yu. – „Rząd powinien bardziej zachęcać zagranicznych inwestorów do zakupu denominowanego w juanach jako część procesu przejścia od obecnego zarządzania swoją walutą (kursem) i gromadzenia góry aktywów dolarowych”.

Jedną sprawą jest gadanie o uwolnieniu kursu, a drugą jego przeprowadzenie. Kto pamięta reformę Balcerowicza, wie o co chodzi. Nie tylko z dnia na dzień waluta wewnętrzna wystawiona jest na absolutnie swobodny przepływ kapitału, z tym Chińczycy sobie stopniowo poradzą. Ważne jest, że Komitet Centralny uwalniając kurs walutowy przestaje panować nad polityką finansową tak, jak to czynił do tej pory. Przeprowadzenie tej reformy nie jest trudne z powodów finansowo-technicznych, ale z powodów ideologiczno-politycznych. Po pierwsze uwolnienie natychmiast zniwelowałoby preferencje i subwencje u chińskich eksporterów ukryte w zawyżonym kursie juana. Chiński eksport byłby droższy, mniej konkurencyjny, zatem model wzrostu oparty na eksporcie nagle by się załamał. Po wtóre sztywny kurs walutowy powoduje, iż bank centralny panuje nad przepływami kapitałowymi, tak ważnymi dla kontroli gospodarki i centralnego sterowania. Po uwolnieniu juana centralne sterowanie przestałoby w dużym zakresie działać. Oczywiście istnieje jakiś działający kompromis, ale wdrożenie go w życie nie jest sprawą łatwą.
Yu opowiada się za zwiększeniem chińskich inwestycji za granicą. „Jeśli Chiny zastąpią osiąganie tradycyjnej nadwyżki z eksportu przychodami z inwestycji zagranicznych, to wówczas nie będzie tak dużej presji na aprecjację juana – nawet jeśli bank centralny zaprzestanie interwencji na rynku walut”.

Yu zrobił doktorat w 1994 r. na Oxford University i był członkiem komitetu monetarnego centralnego banku Chin w latach 2004-2006. Jest oczywiste, że w Chinach nie wypowiada się takich stwierdzeń na zewnątrz, jako własnych opinii. To są tzw. celowe przecieki, żeby oswoić opinię światową i zarazem zbadać reakcję.

Tu najwyraźniej ktoś zaspał. Dywersyfikacja zagraniczna nie jest wymysłem profesora uczelni, ale oficjalnie przyjętą doktryną chińskiego rządu. Po udanych eksperymentach - tak tak, oni najpierw testują swoje rozwiązania - odpowiednik naszego KERM wydał tego lata, kiedy prof. Gruszecki najwyraźniej odpoczywał, stosowne zalecenia dla podległych ministerstw. Chiny są dziś na oficjalnych centralnych zakupach. Kupują fabryki, złoża i całe gałęzie narodowych gospodarek, często w barterze.
Dolarowa pułapka

Posiadanie dużej i rosnącej ilości rezerw dolarowych w obliczu słabnięcia tej waluty specjaliści nazwali „dolarową pułapką” (dollar trap). Chiński eksport ciągle wzrasta, także w czasie globalnego kryzysu, a za nim rosną chińskie rezerwy dolarowe (w sumie już ponad 2,13 bln dolarów na koniec czerwca br.). W zeszłym roku bilans handlowy Chin zwiększył się do 426 mld dolarów. Kryzys obecny zmniejszył ów bilans o 32 proc. (połowa 2009 r. do połowy 2008 r.), ale dalej jest on dodatni. (1).

W świetle dotychczasowej ekspansji eksportowej Chin i tempa wzrostu gospodarki – globalna rola juana wydaje się, prędzej czy później, nieunikniona. Tylko w ciągu II kwartale 2009 chińskie rezerwy wzrosły o 9,1 proc., osiągając za ten okres rekordową wielkość 178 mld dolarów. Nie jest natomiast jasny bilans stanu posiadania amerykańskich obligacji skarbowych. Pojawiły się informacje, że Chiny zmniejszają pozycję obligacji długookresowych wymieniając je na krótkookresowe i używając tych ostatnich do zakupu zagranicznych spółek surowcowych w Brazylii, RPA, Wenezueli etc. Wg Bloomberga, Chiny zmniejszyły w czerwcu tego roku stan posiadania amerykańskich obligacji o 25 mld dolarów. W tym samym czasie Japonia (drugi co do wielkości posiadacz amerykańskich obligacji rządowych) zwiększyła ich stan do 711 mld dolarów.

Yu już w 2005 r. wskazywał na zagrożenie gromadzenia coraz większych rezerw w dolarach i możliwość „dolarowej pułapki”. Teraz, mając niewątpliwie ciche poparcie władz, stawia sprawę ostrzej. „Kiedy gospodarka USA wyzdrowieje z największej globalnej recesji po II wojnie, to dolar osłabnie i cena amerykańskich obligacji rządowych spadnie”. Już obecnie stopa zwrotu z 10-letnich obligacji amerykańskich wynosi 3,39 proc. i jest poniżej 5-letniej przeciętnej, która wynosiła 4,20 proc. (1).

Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma. Zezowaty pisał o tym dawno a propos teorii o ataku Chin na dolara.
Słabości waluty chińskiej

Kurs juana w lipcu 2009 wyniósł 6,83 za dolara i jak twierdzą specjaliści jest utrzymywany w wąskim paśmie przez chiński bank centralny. Rząd amerykański wielokrotnie naciskał Chiny na rewaluację kursu, ale jak na razie bez skutku. Juan wprawdzie zwiększa wartość, ale bardzo powoli (np. w porównaniu z ubiegłym rokiem kurs zwiększył się o 0,2 proc.). Duża ilość rezerw dolarowych i kontrakty forwardowe powodują, że trzymanie kursu w wąskim paśmie nie jest problemem. Kontrakty handlowe bez forwardów zawierane są od razu w dolarach.

Potocznie uważa się, że juan został przywiązany do dolara; praktycznie jego kurs jest jednak wyznaczany w stosunku do koszyka walut, z dominującą co prawda rolą dolara. Oznacza to jednak, że juan jest niewymienialny, co jest celową polityką władz chińskich. W ten sposób z jednej strony władze chińskie wpływają na opłacalność eksportu, a z drugiej – kontrolują dopływ i wypływ obcych walut. Niewątpliwie kontrola ta spowodowała, że kryzys amerykański nie wywołał skutków na chińskim rynku finansowym (w przeciwieństwie do Europy), a spadek koniunktury na świecie wpłynął tylko na zmniejszenie się tempa wzrostu w sferze realnej.

Ale coś za coś. Waluta niewymienialna nawet przy bardzo dużych obrotach handlowych danego kraju nigdy nie może stać się światową walutą rezerwową. Zmniejszanie stopnia kontroli nad kursem jest obecnie w Chinach przedmiotem dyskusji, w której wyłoniły się dwie strony: finansiści tacy jak Yu, myślący o otwarciu rynku kapitałowego i część aparatu rządowego, odpowiedzialna za handel i eksport. Obecna generacja chińskich ekonomistów, często wykształcona już na amerykańskich uniwersytetach, zdaje sobie sprawę, że tradycyjny azjatycki model rozwoju przez eksport ma swoje bariery i nie może być stosowany wiecznie, zwłaszcza wobec uzależnienia się od obcej waluty (1, 2).

Niezależnie od tempa zwalniania kontroli nad kursem, Chiny nawiązały szereg porozumień w handlu typu „swap agreements”, umożliwiających rozliczanie się w chińskiej walucie. Dotyczy to Malezji, Indonezji, Brazylii, Argentyny i Hongkongu. Na razie są to małe sumy (ok. 95 mld dolarów), ale sam fakt takiego rozliczania stał się bardzo istotnym precedensem w dotychczasowej polityce zamkniętego rynku. Spotkało się to z pozytywnymi komentarzami finansistów zatrudnionych w firmach finansowych Azji płd.-wsch. (2).

Jak wiadomo, władze chińskie nie lubią reform radykalnych. Otwarcie rynku walutowego byłoby oczywiście rezultatem długiego procesu. Będzie to proces zakrojony na dekadę lub może dłużej. Władze chińskie zdają sobie sprawę że zanim kurs juana zostanie całkowicie upłynniony, konieczne będzie wprowadzenie szeregu reform instytucjonalnych. Zdaniem Yu proces prawdziwego umiędzynarodowienia juana potrwa „dłużej niż 5 lat, będzie realizowany krok po kroku, ale w końcu osiągniemy ten cel”. David Li, ekonomista z Tsinghua University of Beijing, uważa, że pełna wymienialność juana może potrwać 15 lat.

Co z drugiej strony nie zmienia faktu, iż zanim do tej pełnej wymienialności dojdzie, lollar będzie już martwy, nie z powodu hegemonii Chin, ale z powodu swej wewnętrznej słabości, znanej u nas jako choroba drukarska. Kto pamięta smutne wizerunki rewolucjonistów z wieloma zerami, ten wie, o czym mowa.
Reakcja władz amerykańskich...

USA są oczywiście za liberalizacją gospodarki, reformami, a zwłaszcza rewaluacją juana. Ale podstawowym problemem dla amerykańskiego rządu jest sprawa dalszych zakupów przez Chiny papierów rządowych USA, finansujących olbrzymi deficyt. Władze chińskie doskonale zdają sobie sprawę – przywołując znaną przypowieść o Tatarzynie – ze swojej roli. Nieprzypadkowo amerykańskie delegacje udające się do Pekinu poruszają głównie ten temat. W lutym 2009 prasa azjatycka podała, że Yu w rozmowie z sekretarzem stanu USA Geithnerem stwierdził: „Musimy kupować wasze obligacje, ale was nienawidzimy” (1). Wkrótce potem prezes chińskiego banku centralnego postawił otwarcie postulat zastąpienia dolara SDR-ami. Na kolejnym spotkaniu Geithnera z władzami chińskimi w lipcu br. dementował on zaniepokojenie Chin, że USA mogą w wyniku rekordowego deficytu nie być w stanie spłacić swoich długów. „Interesują mnie przede wszystkim szczegóły” odparł Yu na stwierdzenie Geithnera, że deficyt amerykański już wkrótce będzie obniżony. Ale na końcu padło już łagodniejsze sformułowanie ze strony Yu: „będziemy was bardzo uważnie obserwować” (3).

Naturalnie, będziemy uważnie wszystko śledzić, bo to my trzymamy za sznurki.
…i Kissingera

Narastające wzajemne uzależnienie w stosunkach amerykańsko-chińskich (mówi się nawet o grupie G2) jest przedmiotem wielu politycznych komentarzy. Kissinger, który za prezydentury Nixona doprowadził do otwarcia w stosunkach amerykańsko-chińskich, stwierdził: „zmiana w dotychczasowych stosunkach USA – Chiny jest nieunikniona… Centrum ciężkości gospodarki światowej zaczyna się kierować do Azji… chińscy ekonomiści i politycy zaczynają sobie uświadamiać, że globalny system finansowy nie powinien być zdeterminowany przez jedno państwo. Może być stworzona nowa alternatywa (waluty) lub waluta towarzysząca dolarowi, zbudowana wokół chińskiego juana” (1, 3).

Znaczy to wcale nie tyle, że będzie nowy super-juan, tylko tyle, że szlag trafi lollara i to całkiem niedługo. Mówi to wam jeden z architektów tego dealu. Teraz jest kłopot z Komitetem Centralnym i wzajemnych uzgodnieniach. Jaka by nowa architektura nie była, nie będzie to lollar, ale nowa waluta światowa. Żeby zadziałała, jej uczestnikiem muszą być Chiny, a żeby Stany je tam wpuściły, Chiny muszą otworzyć swoją walutę i kółko się zamyka. Tak czy inaczej muszą wpuścić do siebie lollara, a właściwie jego następcę i to Chińczyków naprawdę boli.
Etap pośredni – Chimeryka?

Rodzi się pytanie: co z tego wynika dla Polski? Nie przesądzając oczywiście detronizacji dolara – choć taki scenariusz analitycy finansowi poważnie biorą pod uwagę – trzeba sobie uświadomić, że światowy system finansowy oparty na dolarze nie jest wieczny. Panuje dosyć powszechna opinia, że dolar nie spełnia wymogów stabilnej waluty rezerwowej, a dotychczasowe doświadczenia wskazują, iż interes gospodarki amerykańskiej w warunkach napięcia bierze górę nad odpowiedzialnością za stabilność waluty. Tak się stało, gdy prezydent Nixon zerwał z tradycyjną zasadą pokrycia dolara w złocie.

Dzisiaj, przejęci trudnościami wejścia do strefy euro, być może nie dostrzegamy procesu, który zapewne już się zaczął. I traktujemy owo wejście jako ostateczną gwarancję bezpieczeństwa i nasz prywatny „koniec historii”. Tymczasem nawet wejście do euro nie uchroni nas od napięć jakie mogą zaistnieć na świecie, jeśli zacznie się gwałtowne wycofywanie z rozliczeń dolarowych. Pojawiły się ostatnio analizy historyczne, które pokazują, że w przeszłości zmianom w układzie sił i roli czołowych walut towarzyszyły kryzysy polityczne. Na razie układ wzajemnego uzależnienia Chin i USA, który N. Fergusson nazwał nawet „Chimeryką” a inni „G2”, zapewnia pewną równowagę. Ale jest tajemnicą poliszynela, że oba mocarstwa bacznie się obserwują i obecna równowaga nie musi być trwała.

Status dolara jako światowej waluty dawał USA olbrzymie korzyści, wątpliwe zatem jest, żeby ciągle jeszcze dominujące imperium polityczne i militarne dobrowolnie zrezygnowało z tego przywileju. Rząd amerykański podtrzymuje opinię, że recesja się kończy i wszystko jest na dobrej drodze, ale analitycy finansowi, także w USA, nie są już takimi optymistami. Na cytowanych dwóch amerykańskich portalach pojawił się taki złowróżbny komentarz: „15 lat... to powinno dać amerykańskiej potędze – zarówno prywatnej, jak i publicznej – czas, aby jeszcze ze dwa razy stworzyć wielką »bańkę«, z dwoma jeszcze większymi upadkami (oligarchowie zarabiają zarówno na wzrostach, jak i spadkach kursów), po to, żeby wytransferować pozostałe oszczędności klasy średniej, do kieszeni tych liczących 0,2 proc. społeczeństwa… zanim nasi dostawcy narkotyków ostatecznie nie powiedzą: dosyć. I wtedy zabawa się rozpocznie”.

Chimerica nie istnieje. Właśnie jesteśmy świadkami jej rozmontowywania. Być może urlop profesora był dłuższy, bo autor tego bon-motu twierdzi, że projekt Chimerica dobiegł końca. Tandem USA-CN, gdzie jedni kosumowali za cały świat (na kredyt), a drudzy produkowali za cały świat (na zapas) i chowali zarobione dolary do banku, dobiega do mety. Nie dlatego, że Chińczycy są leniwi, albo Amerykanie nie chcą więcej plasma tv. Po prostu dlatego, że jedni już nie chcą (nie mogą) bardziej się zadłużyć, by dalej konsumować, a drudzy nie chcą (nie mogą) dalej obniżać wyśrubowanych kosztów. Drzewa nie rosną do nieba. Zawsze tak było. Kto uwierzył, że tym razem jest inaczej, został -jak zwykle - nabity w bańkę. Efektem demontażu tej ostatniej wielkiej bańki będzie nowa architektura światowa i - prawdopodobnie w zamyśle twórców - także nowa światowa waluta. Na pewno nie będzie to lollar, ani juan, ani euro. Co zatem? Spytajcie Heinza, on wie więcej.
© zezorro'10 dodajdo.com
blog comments powered by Disqus

muut