Go To Project Gutenberg

czwartek, 27 sierpnia 2009

Konnichi wa, Obama-san

Tegoroczny noblista Paul Krugman odtrąbił na swoim blogu w NY Timesie koniec recesji. Jest dobrze. Giełda uratowana, pompiarz-ratownik Benek mianowany na następną kadencję (Krugman przyłączył się do jego kampanii pochwał), słowem wszystko idzie ku lepszemu. Hosanna.

W jednym z ostatnich felietonów Krugman rozprawił się nawet z mitem rosnącego pod niebiosa długu publicznego i katastroficznymi zapowiedziami o upadku dolara itd. Wręcz ośmieszył zaniepokojonych błyskawicznym nadęciem państwowego balona ekonomistów, przypominając że Stany miały już większy dług publiczny i z niego swobodnie wyszły. Co z tego, że tegoroczny budżet będzie wypełniony dziurą 1/8 PKB (tak - deficyt budżetowy=12,5%), co z tego, że US zaciągnie przez nabliższe kilka lat dodatkowych 9 bilionów? Co to jest 9 bilionów? Dług publiczny nie sięgnie nawet 100%, a w Europie i Japonii od dawna obsługuje się długi o tych rozmiarach...

Krugman zapomniał dodać, że od ubiegłorocznego krachu, który - co za zbieg okoliczności - pokrył się z peak debt, następuje deflacyjna destrukcja długu i na razie proces ten nie ma szansy się zatrzymać, dopóki gospodarka się nie oczyści z nadmiernych mocy produkcyjnych, wadliwie alokowanych zasobów, wszystko powróci do zdrowych proporcji, gdzie będzie można mówić o ekspansji kredytowej na normalnych podstawach. Potrwa to kilka ładnych lat, w ciągu których absurdalne ceny za księżycowe trzecie domy wrócą do normy, rozdmuchane do granic możliwości powierzchnie handlowe się pozwijają, a przy okazji rozpasany sektor finansowy wróci na swoje skromne miejsce w tworzeniu pkb.

Co to jest peak debt? Ano całkiem proste zjawisko dojścia bąbla kredytowego do takich rozmiarów, że więcej długu stworzyć się nie da. Benek helikopter doprowadził Stany do zaszczytnego rekordu 375% PKB! Tyle kredytu udało się wsączyć w gospodarkę. Jest to prosta suma kredytu prywatnego i publicznego. W chwili kryzysu, kiedy balon pękł z hukiem, reanimacyjna akcja polega na tym, że kurczący się kredyt prywatny jest zastępowany kredytem państwowym. Co prawda klasyk Keynes mówi o substytucji popytu prywatnego przez popyt państwowy, ale to złudzenie. Tak samo, jak iluzją jest kreacja pieniądza przez Benka. Wystarczy spojrzeć na wykresy. Kosmiczny zastrzyk M0 (obecnie ponad bilion), zamiast kreaować pieniądz w obrocie M1 - zgodnie z teorią monetarystów - spokojnie siedzi na rachunkach uratowanych banków jako rezerwy nadzwyczajne w FED. Nie wypływa na rynek. Co zatem wykreował Benek? Iluzję. Prawdziwy pieniądz w obrocie jest kredytem, który ktoś zaciąga w banku. Na razie ten kredyt, po osiagnięciu rekordu, się kurczy, a keynesowska akcja zalepia największe dziury. Nie jest w stanie jednak wskrzesić popytu, który spowoduje nabranie chęci na kolejne inwestycje i powrót na drogę ekspansji kredytu. Na razie nie można jeszcze nikogo do wzięcia kredytu zmusić.

W ostatniej fazie wzrostu krańcowa użyteczność długu wynosiła ledwie 20%. Aby osiągnąć dodatkowego dolara dochodu, trzeba było zainwestować (pożyczyć) aż pięć dolarów! Łatwo policzyć, że tak dochodowe inwestycje niestety skazane są na plajtę, bo nie zarobią na kredyt, co właśnie nastąpiło. Więcej naprawdę kredytowego balona napompować się nie dało. Reelekcja Benka w tym świetle to jest ponury żart. Człowiek, który świadomie napompował balona, żeby go później klajstrować, występuje w roli zbawcy!

Benek rzeczywiście jest zasłużony, bo pobił rekord Japończyków, kórym udało się wcisnąć zaledwie 345% PKB długu. Od szczytu japońskiego minęły dwie dekady męczącej stagflacji i końca męki nie widać. Czy Stany podążają ich śladami? I tak i nie.

Przede wszystkim rzeczywiście poziom długu państwowego rzędu 100% PKB można przetrzymać, kłopot jednak w tym, że nie dzieje się to w próżni. Keynesowska substytucja oznacza w świecie kredytu - a ten jest motorem i kreatorem pieniądza, a nie brednie Benka - konieczność zabrania konsumentom. Żeby sfinansować deficyty, trzeba będzie podnieść podatki, a to zatrzyma skutecznie jakikolwiek wzrost. Legendarny efekt mnożnikowy Keynesa natomiast warto zobaczyć w krzywym zwierciadle Christiny Romer (ze sztabu ekonomicznego Obamy, więc prawomyślna), która wyliczyła efektywność substytutywną podatków w inwestycjach na -3! Państwowe inwestycje za dolara zabierają z rynku (crowding-out) prywatne inwestycje za trzy dolary. Taki jest efekt mnożnikowy państwowej stymulacji. Podobnie z rynkiem finansowym sensu largo. Jak mają firmy zdobyć pieniądze przez emisję swego długu (obligacji), kiedy państwowy mastodont wysysa z rynku wszystkie środki?

Stany czeka teraz dekada stagflacji i rosnącego długu państwowego. Wzrost będzie żaden, albo ujemny, przy kurczącym się długu prywatnym. Spadną inwestycje, B+R, płace. W słabej koniunkturze firmy nie będą inwestować w ekspansję, a klienci w konsumpcję. Wszystko musi powrócić do długofalowej normy i będzie to bolało. Peak credit już był. Teraz czas na jego spłatę. Konnichi wa, Obama-san.
© zezorro'10 dodajdo.com

piątek, 21 sierpnia 2009

czwartek, 20 sierpnia 2009

Grad nie spadnie

Zezowaty ma dla was prognozę pogody. Grad nie spadnie. W sumie to żadna prognoza, o tej porze roku można się tego spodziewać. Otóż tylko na pozór.

Swego czasu - kiedy było większe zagrożenie gradem - zezowaty relacjonował, że deal sprzedaży stoczni śmierdzi niemiłosiernie. Nawet niektórzy zarzucali mi manipulację faktami, że przecież nigdzie nie jest dowiedzione, kto z kim jest powiązany i dlaczego. Wszyscy przez lato żyli w błogim oczekiwaniu, że za szemranym funduszem powierniczym, obsługującym w raju podatkowym Mossad, stoi - jak nas przekonywał niezmącony minister Grad - tzw. kapitał katarski, który zamierza kontynuować produkcję statków. Na zezowate oko wyglądało to jak cicha obietnica produkcji gazowców, które będą potrzebne do wożenia skroplonego gazu, który - dla dywersyfikacji oczywiście - zakontraktujemy sobie w emiracie Kataru. Dla dostawcy interes sensowny na pozór w dwójnasób, przecież można zarobić i na produkcji statków i na wożeniu tego gazu i na jego sprzedaży. Jedyny kłopot to był ten szemrany nieznany fundusz, który nadaje się do obsługi kasyn w internecie oraz licznych procesów o odszkodowania z IRS, ale - przynajmniej na zezowate oczy - nie nadaje się na wiarygodnego kupca dużych zakładów w Polsce.

Don premier w Katarze był, kontrakt na gaz podpisał, a zaliczki od legendarnego funduszu za wygrany przetarg jak nie było, tak nie ma. Pierwszy termin minął, drugi termin minął. Teraz Grad zapewnia, że przejęciem inwestycji rzekomej anonimowej firmy z Kataru jest zainteresowany QIA, największy fundusz inwestycyjny w regionie. W sumie piękny gest, w końcu się rzekomo panowie dogadali, Polska gaz kupuje, grubo przy tym przepłacając, Katarczycy kupują niechciane stocznie i wszyscy są szczęśliwi. Kłopot w tym, że interes jest niedostatecznie słodki dla inwestora i z niego zrezygnował, bo sytuacja w branży stoczniowej jest na najbliższe lata licha i jeszcze się pogarsza. Wariant drugi jest jeszcze gorszy, a brzmi on zwyczajnie tak, że cały ten przetarg i korowody od początku były dla picu, bo zainteresowani wiedzieli, że stocznie są niesprzedawalne, ale chcieli domknąć sprawę gazu, a stocznie domknąć musieli. W tej sytuacji majątek stoczni opyli naprawdę za grosze syndyk (bo przecież nikt go nie chce), a w sprawie od początku chodziło o centralnie położone dziesiątki ha ziemi. Dźwigi i suwnice sprzeda się na złom, a na nabrzeżu zacumuje wolnocłowy burdelik. Pięknie będzie. Curacao na pełnym gazie.

W sprawie wyjaśnienia ministra Grada są nie dość że żenujące, ale w ogóle cała ta sytuacja jest poniżej wszelkiej krytyki. Wadium od funduszu z Antyli zezowaty nie wziąłby na poważnie nawet na przetargu na stary rower, a co dopiero stocznię. Okazuje się jednak, że zezowaty nie tylko źle widzi, ale w dodatku ma omamy słuchowe. Nieprawdą jest, jakoby don premier zagroził dymisją Grada, jeśli sprawa stoczni do końca sierpnia nie zostanie załatwiona. On nigdy nic takiego nie powiedział, po prostu. Grad nie spadnie, a kto wierzy w cuda, niech dalej czeka na wpłatę pieniędzy z Antyli, Kajmanów, Azorów i nawet Jersey. Czy wpłyną, czy nie wpłyną grad nie spadnie, bo kto widział we wrześniu grad?

Nie wierzysz, posłuchaj ministra. Minister prawdę Ci powie.







© zezorro'10 dodajdo.com

sobota, 15 sierpnia 2009

On the Edge 14.08: Zero hedge

Świeżutki program Maksa Keisera, którego lubię za luz i prawdę. Max maklerował, więc wie, o czym robi swój show. Takie antidotum na Cramera. W tym odcinku zaprosił głośnego bloggera ps. Tyler Durden (bohater Fightclub), autora witryny zerohedge.com, gdzie pojawiają się smaczne kawałki o high frequency trading, manipulacji NYSE i podobnych. Zgadnijcie czym rozmawiają.

© zezorro'10 dodajdo.com

piątek, 14 sierpnia 2009

Czy to już ostatnie piętro?

Według zezowatego to by było na tyle. Oczywiście akcja pompierska się udała. Świat się nie załamał, lollar nie zniknął, a giełdy odbiły. Jakby na to nie spojrzeć, siła, zakres i dynamika tego odbicia ma się na razie ku końcowi. Wolumen przy dalszym pompowaniu zdycha. Pisałem już o tym w okolicach SP 950. To wygląda tak, jakby zdechłej kobyle kazali ciągnąć ciężki wóz pod górę. Nie ma siły. Nie znaczy to, że przy nabraniu wigoru, nie będzie dalszej jazdy. Przy właściwie nieograniczonym potencjale pompy można się spodziewać wszystkiego, aczkolwiek prawa fizyki ciągle obowiązują i może się okazać że - jak to w życiu bywa - będzie konieczne takie ciśnienie, że pęknie któraś mufa i zabije przy okazji dowódcę akcji. Kto widział gaszenie pożaru, wie o czym mowa. Benek i inne banki centralne mogą podać dowolne ciśnienie, pytanie czy pacjent to wytrzyma.

Jeszcze niedawno zezowaty mówił oględnie: hossa ma się na wyczerpaniu, ale może jechać dalej, może się udać przechodzenie SP 1000. Teraz jest pewien, że forsowanie tysięcznika nie odbędzie się w tym ruchu, czas na odpoczynek. Najważniejsze przesłanki tej pewności, to:

  • znikający volumen przy wzrastającym rynku
  • dwukrotna przewaga akcji śmieciowych nad blue-chipami
  • kilkudziesięciokrotna przewaga sprzedających insiderów, dobiegająca maksimów wszechczasów
  • wskaźnik strachu VIX zmierzający do swego poziomu sprzed Lehmana, co zwiastuje jego rychłe odbicie, trudno sobie wyobrazić VIX lepszy niż ubiegłoroczny, chociaż kto wie, w matriksie wszystko jest możliwe, nawet chodzenie po suficie
  • potrzeby pożyczkowe US, wyrażone w obligacjach, w krótkim okresie były dla akcji - paradoksalnie - bardzo pomocne (pisałem o mechanizmie pompowania przez PD), ale w dłuższym są absolutnie negatywne, dwa biliony znikają z rynku finansowego, to potężne pieniądze
  • mocny (jak na tyle drukowania) dolar, prawdopodobnie na skraju odbicia, co do giełdy ma korelację zbliżoną do -1
  • słabość rynków wschodzących, w tym głównie Chin, u których wychodzą ewidentne słabości stimulusu, po prostu jego zasięg się kończy i znaczenie dla świata również; hossa chińska jest nietrwała i polega na spekulacji, a nie na wzroście konsumpcji czy sprzedaży, jak już zbudują te wszystkie drogi i mosty, to nie będzie miał kto po nich jeździć, popatrzcie sobie na Japonię
  • stan przedagonalny na Łotwie i Estonii, degradacja ratingu jest tylko potwierdzeniem smutnego faktu, że oderwanie się od sztywnego parytetu do euro jest kwestią czasu i to krótkiego, wówczas mogą - i przetoczą się (jak pisałem) - upadłości bankowe z efektem domina. Nie musi to załamać Europy, ale spowoduje spore zamieszanie, zwłaszcza u nas - piszę w kontekście giełdy, która jest największa w regionie. Według mnie przeczołganie się Bałtyki do wiosny będzie cudem.
  • narastająca słabość rynku surowców, który nawjyraźniej dalej się już pompować nie da, w obliczu malejącego popytu. Spadek produkcji rzędu 20% globalnie jest faktem i nie podniesie się zbyt prędko. Magazyny są zapełnione po brzegi i najwyraźniej ostatnie wzrosty są napędzane opcjami, a nie transakcjami na rynku spot.

Teraz kilka obrazków, które to wszystko zgrabnie podsumują, bo już dosyć gadania.



BALTIC DRY INDEX



Pragnę przypomnieć wszystkim wieszczącym koniec recesji w czerwcu, że mówiłem wówczas o spekulacyjnym, technicznym odbiciu. Spójrzcie i doceńcie piękno tego opadania teraz. Kto zgasił światło? Jak to kto, chińczyk zgasił światło i przestał magazynować rudę. Nie ma gdzie jej składować, ma zapas na kilka lat. Co teraz? Chińczycy wznowią zakupy, ale najpierw muszą spaść ceny...

Na wykresie widać, że BDI jest wskaźnikiem wyprzedzającym, ale trzeba umieć go czytać. Podobnie jak czerwcowe odbicie nie było sygnałem końca recesji, tak i obecne załamanie nie jest sygnałem nowej depresji. Zwyczajnie, po prostu stagflacja jak okiem sięgnąć. Jak mawiała moja znajoma obiecanki, macanki, a głupiemu st..

ROPA




Ropa nie ma już siły (na razie) jechać do góry i najwyraźniej powinna sobie odpocząć. Jedno przepłaszanie już było i może być albo kolejne, albo poważne zejście niżej, aczkolwiek trwały spadek ropy w trakcie napięć na bliskim wschodzie raczej nie wchodzi w rachubę. Wcześniej prognozowany zasięg tego ruchu wynosił 85$ i nadal jest aktualny, ropa raczej nie powinna tego poziomu, poza wybuchem wojny w zatoce oczywiście do zimy przebić.

VIX


Wskaźnik VIX na poziomie 25 jest już obscenicznie niski i jeśli dalej opadnie, to zezowaty będzie musiał uznać, że na NYSE zostały same roboty high frequency trading, co jest niewykluczone, ale mało prawdopodobne, ponieważ do tej pory zarabiały na frajerach, trudno im będzie zarobić na sobie nawzajem, choć technika czyni cuda...
© zezorro'10 dodajdo.com

Bilans FED, czyli ostatnie źdźbło trawy

Oto ostatni bilans FED z tego tygodnia. Niektórzy już się martwili, że coś za szybko się kurczy, a tu proszę - nic się nie kurczy, nic nie opada, gdy jedno znika, to drugie fika. (Poprzednie perypetie możesz prześledzić pod etykietą FED)



Aktywa FED 12.08.09: $1,990 mld (+ $13 mld t/t)
w tym:
papiery watościowe: $1,373 mld (+ $107 mld m/m) - dodatkowe $43.7 mld obligacji
pożyczki: $340.5 mld (- $47 mld m/m)
Float, swapy walutowe, Maiden Lane(BS) i inne egzotyczne: $277 mld (- $83.7 mld m/m)

Cały bilans wychodzi więc na 2,5 biliona i - choć oczekiwano jego dalszego kurczenia (wiadomo, koniec kryzysu) - kiedy jedne pozycje dramatycznie uciekają, bo są niepotrzebnymi protezami ratunkowymi (np. swapy walutowe), pojawiają się inne (np. zakupy obligacji od skarbu). Jakby na to nie patrzeć, bilans FEDu ani się nie kurczy, ani nie rośnie, po prostu się ustabilizował na 2500 mld i to jest mniej więcej koszt tego kryzysu. Nie dużo to, nie mało, jak w sam raz, a ty nam koteczku, w łapkę dasz...

Jasne, że Stany poradzą sobie z podniesieniem takiego garba, to zaledwie 1/5 ich pkb. Wystarczy, że odłożą co dwudziestego zarobionego dolara przez cztery następne lata (5% pkb), albo co pięćdziesiątego (2%) pkb przez dekadę. Z drugiej strony 2 procent pkb, to w deflacyjno-recesyjnym otoczeniu różnica między niebem, a ziemią. Jeśliby uznać za gwarantowany neutralny wzrost pkb (stagnacja, 0%), to dodanie takiego ciężaru spowoduje jego rewizję do -2% (oczywiście realnie, nie biorąc pod uwagę sztuczek w których raty starego długu rządowego dodają się do pkb). W sytuacji wyraźnego wzrostu (a na taki się jako żywo na świecie nie zanosi) 2% oznaczałoby realną stagnację na poziomie 0.

Z tej prostej i pouczającej analizy wynika, że Stany przez najbliższą dekadę nie mają szansy realnego wzrostu gospodarczego. Najlepsze, co może je spotkać, to stracona dekada a la japonaise. W najgorszym scenariuszu Stany spłacają właśnie założony na kark wielbłąda FED ładunek, kosztem regularnej recesji (depresji). Oczywiście obydwa scenariusze są politycznie nie do przyjęcia, co oznacza w konsekwencji rozkręcenie spirali zadłużenia.

Tu dochodzimy do sedna sprawy. Skoro realny scenariusz likwidacji ładunku FED jest politycznie nie do przyjęcia, to Stany są skazane - dla utrzymania jako takiego wzrostu - na dalsze jego powiększanie. Prosty rachunek, wykonany wyżej przekonuje, że te 2,5 biliona na karku wielbłąda FED, to o jedno źdźbło za dużo. Cóż, co za dużo, to niezdrowo. A za oknem hossa. Patrz pan, jak te ludzie nie umią liczyć. Komputery majom, internety majom, a liczyć procentów nie umią. Hameryka.
© zezorro'10 dodajdo.com

czwartek, 13 sierpnia 2009

Roubini i Faber na CNBC

Po Talebie z poprzedniego odcinka mamy na kontrę do Roubiniego Marca Fabera, wydawcę Gloom, Boom and Doom report.

Faber jednoznacznie widzi wielki kataklizm na Euro 2012 (drżyjcie piłkarze). Poprzednio przewidywał hiperinflację, obecnie wydaje się w końcu przychylać do wizji stag-deflacyjnej. Jednoznacznie stwierdza, że piramida ma coraz kruchsze podstawy i musi runąć z powodu coraz większych naprężeń, ale będzie to spustoszenie świata.

Krótkoterminowo widzi kilkumiesięczne (co najmniej) umocnienie dolara, który najwyraźniej właśnie odbił się od swojego absolutnego dna względem koszyka walut. W tym czasie giełdy i surowce (może poza ropą) będą ciążyły w dół. Zdecydowanie dotyczy to rynków wschodzących, które prawdopodobnie są już przegrzane.

© zezorro'10 dodajdo.com

środa, 12 sierpnia 2009

Taleb i Roubini na CNBC

Dwóch permabear na CNBC! Nassim Taleb (autor Black swan) oraz Nouriel Roubini, zwany dr.Doom. Niestety obydwaj poprawnie przewidzieli skutki radosnej polityki Grynszpana, zanim się pojawiły, dlatego dziś są zapraszani na salony i nikt się za bardzo nie przejmuje ich dziwacznym akcentem. To są goście, którzy się znają na handlu i ekonomii. Co mówią? (Zwolennicy hossy niech zamkną to okno przeglądarki) Nic się nie zmieniło. Nie zrobiono nic, dla naprawienia kulawego, niestabilnego systemu. Zagrożenia są większe od tych sprzed roku, a do tego Stany mają rosnący wielki dług, przy ciągle słabnącej gospodarce. Banki, które spowodowaly kryzys, dostają w nagrodę więcej władzy i więcej ulg, a zdrowa tkanka biznesu, firmy płacące podatki są karane za swą ostrożność i pracowitość.

Symptomatyczny jest rachunek Taleba, który prosto wyliczył lewar na giełdzie NY. 20% wzrost na giełdzie można uzyskać handlując 20 miliardami. To daje 1/100. W sumie tanio jest podnieść giełdę...










© zezorro'10 dodajdo.com

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Rozwolnienie dolara 10 czyli zacieśnianie

Nagroda z poprzedniego odcinka przyznana, laureat się cieszy. Zacząłem nawet myśleć nad nadrukiem na koszulkę, będę wdzięczny za wskazówki...

Teraz do rzeczy. Oprócz zupełnie niezrozumiałej (jak dla kogo) reakcji na spadek (wzrost) bezrobocia jest jeszcze coś. Otóż jutro zaczyna się dwudniowe posiedzenie FOMC, co do którego rezultatów już w ub. tygodniu wypowiedziało się kilku szefów banków regionalnych FED. Jest głęboką naiwnością sądzić, iż takie szanowane osoby otwierają usta do mediów bez powodu i bez upoważnienia. Dla zezowatego to ewidentne masowanie opinii przed ogłoszeniem jego rezultatów. Szczegóły posiedzenia, ze zrozumiałych względów są publikowane rutynowo z kilkutygodniowym opóźnieniem. Tym razem rynek został uprzedzająco przygotowany i na pewno nie są to - jakby na polską modłę można przypuszczać - balony próbne.

Co zmieniło się w otoczeniu rynkowym od ostatniego posiedzenia? Międzynarodowe przepychanki o miejsce przy stole ofert na kolejne transze obligacji. Ostatnie emisje Geithnera spotkały się z chłodnym przyjęciem banków centralnych i zostały dopchnięte kolanem przez Benka, który kupił ich lwią część od primary dealers. Szczegóły widać na bilansach regionalnych FED, które są w jednym z poprzednich wpisów. Benek zamierza zakończyć zgodnie z planem akcję zakupu papierów skarbowych, zwaną QE, zgodnie z planem za miesiąc. Taka informacja popłynęła w zeszłym tygodniu.

Jest jeszcze jedna informacja, rzucająca światło na motywację Benka. Otóż Chiny stanowczo odmówiły dalszego angażowania w obligacje skarbowe, powodowane obawą o inflacyjną utratę wartości posiadanego portfela, a jest tego ponad jeden bilion. Co Chiny proponują? Będą oczywiście nadal kupować obligacje, tylko że teraz głównie w postaci TIPS, czyli obligacje o zmiennym oprocentowaniu, indeksowanym o inflację.

Według zezowatego Benjamin nie ma innego wyjścia, tylko przystać na łagodną perswazję klientów. Adieu QE, było pięknie. Zacieśnianie polityki monetarnej w tej formie jest pewne, a jego efekt już widać. Chiny nie pozwolą na upadek lollara (przynajmniej na razie), a rezygnacja z QE jest mniejszym złem. Oczywiście FOMC nie podniesie stóp, nadal będą rekordowo niskie, aczkolwiek na długim końcu widać ciśnienie. Paradoksalnie takie rozwiązanie może to ciśnienie zmniejszyć i ocalić Benka, bowiem koszt obsługi długu nie wymknie się spod kontroli. To jednak oznacza, że upadek lollara chwilowo można odłożyć na półkę. Takie łatwe rozwiązanie właśnie odchodzi w zapomnienie.

Nagroda z quizu jest jak najbardziej zasłużona, niemniej ukryte dno ruchu nie leżało - moim zdaniem - w sprzecznym raporcie o zatrudnieniu.

Z analizy wypływa jeden wniosek. Duży i konsekwentny wierzyciel jest niestety silniejszą stroną negocjacji. Dziś o sile dolara decyduje się w Pekinie. Trudne czasy.

© zezorro'10 dodajdo.com

niedziela, 9 sierpnia 2009

Rozwolnienie dolara 9 czyli dead cat bounce

Nie oberwał się. Nie zwiędł tak od razu. Podskoczył jak zdechły kocur ponad magiczną linijkę .700. Nie ma siły porządnie zassać na ostatnim cyklu, ale nie ma, absolutnie nie ma powodu, aby uwierzyć, że opadnie od razu. O nie, tak prosto nie będzie i trwało to będzie nie miesiące ale lata. Gdzieś tak za cztery latka kupisz nowego mesia i inne zabawki bardzo tanio (albo drogo, zależy czym płacisz).



Na razie zagadka: co poderwało słaniającego się na ostatnich nogach lolara w piątek o 14.30 czasu EET? Odpowiedzi proszę nasyłać w komentarzach poniżej. Wśród zwycięzców zostaną rozlosowane nagrody: bony na lody oraz talon na balon.

***************
Nagrodę - talon na balon - otrzymuje grzesiek198.

© zezorro'10 dodajdo.com

WIROOS

Adam Duda przesłał mi obrazek serwowany wczoraj przy wejściu do jaskinii zezowatego na serwerach Sergieja Brina i Larry'ego Page w Mountain View CA.



Horror. Mam wiroosa. Mam złośliwe oprogramowanie. A tak chciałem być dobry...
Tak serio wczoraj ta wiadomość wyskakiwała na wszystkich kontach blogspot, tak, dokładnie wszystkich, nawet tak bardzo zaawansowanych, jak jedno zdjęcie i wpis "kocham Ziutę". O co chodzi, atak Marsjan? Nie, comiesięczna optymalizacja serwisu ogłoszeniowego google adsense, który jest sercem działania całej maszynerii i jest źródłem reklamowego dochodu gógla (prawie całość).

Zezowaty nie ma tu żadnych złośliwych programów, skrypty i widgety w javie co prawda często nie działają, albo wyświetlają się po arabsku (to też pouczające), ale za to pochodzą z publicznych, otwartych (open source) źródeł i są prześwietlone.

Wczorajsza obsuwka to pikuś w porównaniu z zamieszaniem z czerwca. Pewnego dnia przy wejściu na stronę google adsense (to właśnie ten serwis ogłoszeniowy) pojawiało się czerwonym, tłustym drukiem ostrzeżenie: Ta witryna zawiera złośliwe oprogramowanie (badware) i może uszkodzić twój komputer. Zaiste. Jakbym nie wiedział, że reklama spamuje mi ekran... Ale dobrze, że w końcu do tego doszli :)))))))

Nie złośćcie się na Brina. Don't be evil!
© zezorro'10 dodajdo.com

sobota, 8 sierpnia 2009

Rzut oka na CEE

John Mauldin przesłał kolejny odcinek biuletynu nt. Europy śr.-wsch., przygotowany przez Stratfor. Przy tej okazji przypomina się dyskusja z marca tego roku z paniką w tle (warto wrócić i przemyśleć). Chciałbym przypomnieć, że wówczas byliśmy na skraju obecnej "hossy", a panika okazała się do niej starannie zaaranżowanym wstępem. Właściwi pasażerowie wsiedli do windy w piwnicy i pozwolili się jeszcze o to poprosić (niskie ceny akcji + superniski kurs walutowy). Obecnie sytuacja jest zgoła odmienna, a napięcie na złotówce wręcz sygnalizuje dojechanie na górne piętro (wysokie ceny akcji + za chwilę superwysoki kurs walutowy). Najwyższy czas zatem ponowić rzut zezowatego oka na rynek Europy środkowo-wschodniej, którego Polska jest sporą częścią, zwany familiarnie CEE. Warto patrzeć przez okulary swego partnera oraz przeciwnika, aby przejrzeć jego zamiary. Kto nie posiadł tej sztuki, nie wygra w żadną grę zespołową.

Sytuacja Polski na tle innych krajów Europy śr.-wsch.
Pomimo wysokiego poziomu zadłużenia prywatnego i państwowego, dotychczas Polska była wyjątkowo odporna na kryzys. W pierwszej połowie roku ma dodatni wzrost gospodarczy (0.8%), który przebija w Unii jedynie Cypr, i oczekuje się że będzie nad kreską (choć niewiele) w drugiej połowie. Powodem odporności Polski, w odróżnieniu od innych gospodarek regionu, jest mocny rynek wewnętrzny z eksportem obejmującym zaledwie 40 procent pkb (w porównaniu do 76 procent w Czechach, 80 procent na Węgrzech, 55 procent na Litwie i 86 procent na Słowacji). Dlatego konsumpcja wewnętrzna może być motorem napędowym gospodarki, która u sąsiadów jest na łasce słabnącego popytu z Europy zachodniej.

Przy stabilnej konsumpcji, Polska przeszła przez recesję wewnętrzymi siłami swej 400-mld$ gospodarki. Aczkolwiek wysoki poziom zadłużenia może niepokoić, Polska stanowi pouczający przykład kraju Europy środkowo-wschodniej, który nie zależy od Europy zachodniej zarówno kapitałowo, jak i rynek dostawczy. Minimalny wzrost, gdy większość krajów regionu jest w dużo gorszym położeniu, zapewni Polsce także względny spokój polityczny.


UWAGI.
Warto zauważyć, że Polska pozytywnie odróżnia się od swoich sąsiadów i specjaliści widzą te różnice. Jak wykazała jednak aż zanadto dyskusja poglądów z marca tego roku, sentymenty, uprzedzenia i patrzenie blokowe na rynkach światowych przeważa. Obiektywna wiedza o różnicach między Litwą, Ukrainą i Polską nic nie znaczy w momencie paniki. Wiedzą o tym doskonale bankierzy i dlatego tak ważny jest dobry nastrój. Nie jest prawdą, że Polska odbija korzystnie na tle regionu i może sobie pozwolić na status samotnej wyspy. Wręcz przeciwnie. To, że pomimo braku pozytywnych kroków rząd Tuska przechodzi przez kryzys suchą nogą może zawdzięczać splotowi łutu szczęścia i korzystania z funduszy pomocowych Obamy i Merkel. Te jednak mają się jakby ku końcowi.

Zupełnie chybione, co widać było na rynkach, były tromtadrackie postury ministra Wzrostowskiego, iżby Polsce nie były potrzebne żadne fundusze ratunkowe. I owszem, sytuacja wokół złotówki ustabilizowała się dopiero po przyznaniu pomostowego kredytu z IMF (flexible credit line) oraz (co ważniejsze) przemianie sentymentu wokół Europy środkowo-wschodniej jako całości. Złotówka odbiła (i jest teraz pompowana) dopiero po zmianie tego sentymentu i nabraniu otuchy przez banki, że Łotwa i Ukraina nie zbankrutują w tym roku. Bez takiej pewności żadne pozytywne odróżnianie nie ma sensu i jest skazane na sromotną porażkę, a obnoszenie się z nim po świecie uważam osobiście za obciach, bo tak to jest cynicznie odbierane, jako przejaw zarozumiałego i krótkowzrocznego zaścianka.

Z tym krótkim komentarzem przejdźmy do właściwej części, czyli obrazków, które nieoceniony George Friedman przygotował na stratfor.com (Nie pytałem go o zgodę i tuszę, że mnie nie zadusi za jumanie, jeśli będzie dusił, to mu zrobię antyreklamę ;)



Obraz mówi więcej niż tysiąc słów, ale objaśnię mimo to. Po rzuceniu okiem na trzy magiczne literki IMF nie powinna dziwić zmiana sentymentu zachodnich kredytodawców wobec CEE jako całości. Całe Bałkany oraz Bałtowie (i Polska) objęte są kredytami Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Państwa mają poduszkę i rezerwę na spłacanie zobowiązań i widmo krachu się oddaliło. Niemniej dla Unii Europejskiej jako mechanizmu walutowego polityczna decyzja pod naciskiem Berlina o odmowie jakichkolwiek kredytów pomocowych z EBC zezowaty uważa za długofalową porażkę Europy. Oznacza to faktyczne uznanie egoizmów Europy dwóch prędkości, które dadzą znać o sobie w przyszłości. Nowe państwa Unii Europejskiej w chwili kryzysu finansowego zostawione zostały swojemu losowi. Pomóc może Fundusz Walutowy. To zapobiegnie ryzyku kryzysu walutowego na krótką metę, ale całkowicie zwalnia z zainteresowania nową Europą w dłuższym okresie. Jeśli okaże się, że banki Austrii, Niemiec i Szwecji utopiły więcej pieniędzy w nakręconych ponad miarę przedsięwzięciach nowej Europy, niż dotychczas przyznają, Unia pomoże ich krajowym centralom, bo dotychczas nie wyłożyła na ten cel ani centa :) Bez żalu pozostawi natomiast filie w Europie śr.-wsch. swojemu losowi, co też uczynią banki - matki, nie mając innej możliwości. Bailout (nadzwyczajne wsparcie) oczywiście jest ograniczany na zasadzie narodowej tylko do aktywów krajowych i nie rozciąga się na aktywa zagraniczne. Taka nieubłagana logika wypływa z trzech magicznych literek.

Wymowna jest gradacja kolorów na mapce, gdzie centralnie leżące Polska i Czechy wydają się oazą rozsądku i powściągliwości w życiu na kredyt, ze swoim zadłużeniem walutowym poniżej 1/3 pkb. Południe Europy ma poziom długu dwukrotnie większy, a Bałtowie - trzykrotnie. Chwilowe powstrzymanie krachu na Łotwie to nic innego jak zaklinanie burzy. Na szczęście to mały kraj, ale nastrój niestety promieniuje.



Bliższe spojrzenie na rozkład długów daje pojęcie o miejscu Polski w szeregu i rodzaju czekających nas niespodzianek.
Polska jest bardzo powściągliwa i ma zaledwie 46% zewn. długu do pkb. Taką wielkość można bezpiecznie obsługiwać, a nawet zwiększyć, pod warunkiem oczywiście, że kredyt przysłużył się wzrostowi. Jedynie Czechy są ostrożniejsze, mając dług na poziomie 38%. Na drugim biegunie są nasi bratankowie znad Dunaju, którzy dorobili się 134% pkb zagr. zobowiązań, w tym 2/3 prywatnych. Podobny niestety skład ma polski dług. Aż 1/3 pochodzi z kredytu państwowego, zaciągniętego w dużej mierze na łatanie dziur i przejedzony. Ponadto należy pamiętać, że państwo jako inwestor ma bardzo mierny wskaźnik zwrotu, by określić to najłagodniej. Dochodzimy zatem do niewesołego wniosku, że co najmniej dwa duże kraje - Polska i Wegry - sporą część kredytów przeputały. Korzystne odróżnianie się o Węgrów ogólnym poziomem zadłużenia na pewno jest jakimś pocieszeniem, ale zmarnowanych funduszy nie zwróci.
W pozostałych krajach od 80% wzwyż kredytów walutowych zaciągnęły instytucje prywatne, głównie gospodarstwa domowe na potrzeby mieszkaniowe (boom budowlany). W Estonii na przykład, zaledwie 2% walutowego długu zaciągnęły instytucje państwowe.

Wnioski z dokładniejszej analizy tabeli nie nastrajają optymistyczie. O ile poziom zadłużenia Polski i Czech jest do utrzymania w dłuższym terminie, to nie można tego powiedzieć o południu Europy i Bałtyce. Gospodarki nowej Europy, korzystające z kredytowego wzrostu, napędzanego eksportowym motorem, nie są w stanie obsługiwać walutowych długów zdecydowanie ponad 100% pkb. Po pierwsze eksportowy wzrost na najbliższe lata zwolni i jego dalsze odbicie jest pod znakiem zapytania. Pod drugie - i ważniejsze - paraboliczny wzrost cen kredytowanych nieruchomości zwyczajnie się załamał i nie powróci na niedawne szczyty. Banki nie będą w stanie odebrać pożyczonych w budowlanej hossie pieniędzy z tego prostego powodu, że nikt rozsądny nie zechce pracować 30 lat, aby spłacić kredyt, dajmy na to 100, kiedy jego wymarzony domek jest wart na rynku 50! Oczywiście doprowadzi to do masy upadłości konsumenckich, ale w końcowym efekcie duża część opisanej różnicy wyląduje jako strata w banku. Chwilowo proces załamania został powstrzymany, ale problem nie zniknie, tak jak nie znikną budowane ze kosmiczne ceny domy. W końcu banki będą musiały zrealizować straty i pytanie, czy awaryjne kredyty MFW na to wystarczą. Moim zdaniem, przy takim poziomie zadłużenia, jest to pobożne życzenie. Łotwa, Węgry i Bułgaria nie udźwigną nabranych kredytów, bowiem wczorajsze prosperity prędko nie wróci.



Na koniec słowo wyjaśnienia do wagi problemu długu walutowego w CEE. Przyczyna jest prozaiczna, a wynika ze stuktury własnościowej. Otóż większość nowej Europy nie ma znaczącego krajowego systemu bankowego, wobec sprywatyzowania tych zasobów na przełomie wieków. Polska jest w środku peletonu z 80% portfela kredytowego w ręku podmiotów zagranicznych. Oznacza to, że krajów tych nie stać na jakieś wielkie zawirowania bankowe, bowiem w przypadku upadku choćby jednego dużego banku (zagr.) krajowe nie będą w stanie udźwignąć obsługi gospodarki i siłą rzeczy ucierpi ona znaczny regres. Bałtowie polegają prawie w 100% na obcym kredycie, a to oznacza, że nie mają w ogóle alternatywy krajowej. W chwili załamania jednego dużego banku zagr. cały system bankowy tych państw załamie się na zasadzie domina.
Z tego powodu rośnie regionalne ryzyko, bowiem banki o tym wiedzą i jeśli przekonają się, że jakaś plajta jest nieunikniona, porzucą swe filie w popłochu wiedząc, że nie warto ratować, bo zdarzenia potoczą się lawinowo. Nie mają poza tym po temu zasobów, a Unia nie pomoże. Bankowość to nie działalność charytatywna, a radośnie nadmuchanej bańki na nieruchomościach nie da się niestety wskrzesić. Taki jest już urok koncentracji. Jak wyjaśniłem wyżej państwa bałtyckie zostały faktycznie porzucone samym sobie i dalszy rozwój wypadków jest niejako przesądzony.
© zezorro'10 dodajdo.com

Wzrok na złoty

PB relacjonuje ostatni raport walutowy HSBC, zatytułowany Zwrot na złotym. Ja dołączam komentarz tłumaczący dlaczego gonitwa się rozpoczęła, gdzie jest meta i jakie są nagrody w kontekście Opcji masowego dojenia PL2.

Na koniec roku za euro zapłacimy 3,8 zł. A to dopiero początek. To wnioski z najnowszego raportu brytyjskiego HSBC - banku który przewidział zwrot na złotym i GPW.

„Zwrot na złotym” – takim tytułem opatrzono raport specjalistów HSBC z 5 sierpnia. Przewidują oni proces gwałtownego powrotu do zdrowia naszej waluty, który „choć z opóźnieniem, właśnie się rozpoczął”.
„Wierzymy, że złoty w najbliższych miesiącach będzie się umacniał i na koniec roku osiągnie poziom 3,8 zł za euro. Później dalej będzie rósł w siłę” – czytamy w raporcie. Na koniec przyszłego roku euro ma już kosztować nad Wisłą tylko 3,4 zł.

Gwałtowny powrót do zdrowia traktuj czytelniku z odpowiednią dozą Pythonowskiego humoru. Gwałtowne to może być pogorszenie, a nie powrót do zdrowia :)
Wiemy z konstrukcji nowych opcji (tym razem ze swapem) że kluczowe ceny przełamania, to 3,90 oraz 4,60. Bezpiecznie założyć 15% przestrzelenia w każda stronę i dostaniemy widełki wahań 3,30-5,30! Malowanie łagodnego umacniania złotówki do poziomu 3,40 stoi zresztą w sprzeczności z gwałtownym umacnianiem, nieprawdaż? Całe to bajdurzenie o gwałtownym zwrocie, a potem to już sielanka obraża polskie doświadczenia. Jakby miała być sielanka, to by nie było gwałtów.


Skąd ten optymizm? „Na świecie wzrósł apetyt na ryzyko. To umacnia wszystkie waluty w regionie Europy Środkowo-Wschodniej” – argumentują analitycy HSBC. W przypadku złotego gwałtowne umocnienie zaczęło się dopiero z początkiem lipca. Wtedy za euro Polacy płacili nawet 4,5 zł. W czwartek – już tylko 4,14 zł. Sygnałem do zakupów naszej waluty były – według HSBC – bardzo dobre dane dotyczące salda na rachunku obrotów bieżących, które zresztą potwierdziły tylko siłę polskiej gospodarki na tle słabych sąsiadów.
„Do tej pory wyższy wzrost PKB i konsumpcja w Polsce, oraz mocniejsza izolacja od Zachodu (w postaci mniejszego udziału eksportu w PKB) nie przekładała się na siłę złotego” – czytamy w raporcie.

Tak. I teraz Angole przejrzeli na oczy i dojrzeli jej siłę i wyprorokowali. Teraz jest czas na przełożenie na siłę złotego. Prawdziwy powód umocnienia to rzeczywiście apetyt na ryzyko, ale nie głównie. Chodzi o poprawę sentymentu w ogóle, a wyzwalaczem tej rundy pompowania złotego jest nikt inny tylko minister Wzrostowski, który zdecydował o sprzedaży euro z brukselskich funduszy na foreksie. Ma to oczywisty skutek umacniający (pożądany na krótko), ale w tej historyjce jest drugie dno, bo do tego ruchu przyłączyli spekulanci i złotówka zamiast powrócić do poziomu równowagi gdzieś w okolicach 4,0 znowu go przestrzeli w dół, powodując po drodze rzeź eksporterów i nabijając kabzę bankom. Zaledwie rok temu była poprzednia runda, ale minfin nie powinien w tym pomagać, jeśli już nie widzi możliwości zapobieżenia.

Brytyjscy eksperci zauważają również, że złoty został zbyt mocno przeceniony między październikiem a marcem tego roku – zwłaszcza w porównaniu do innych walut naszego regionu (chociażby węgierskim forintem). I to pomimo relatywnej siły polskiej gospodarki. HSBC wylicza, że naszej walucie zaszkodziła wtedy największa płynność rynku walutowego w regionie (rynek złotego jest dwa razy większy od rynku forinta i czeskiej korony razem wziętych), rozluźnienie polityki pieniężnej i zmniejszające się szanse na przyjęcie euro w 2012 roku.

Owszem, polska gospodarka okazała się bardzo oporna na zawirowania recesyjne z powodu swego nazwijmy to cyklicznego opóźnienia. Nie mamy wszystkich słabości naszych sąsiadów. Dlaczego zatem tak paniczny upadek waluty jesienią? HSBC mówi o płynnym rynku, ale to tłumaczenie dla przedszkola. Płynny rynek umożliwia przejrzystość i dlatego jest bezpieczny i mniej podatny na wahania ex definitione. Dlaczego zatem złotówka, mimo lepszych fundamentów spadła dwa razy bardziej od walut ewidentnie słabszych gospodarek - węgierskiej i czeskiej na przykład? Z powodu wielkości foreksu? Bynajmniej. Oczywiście z powodu tego, że latem ub.r. złotówka była przewartościowana na potęgę i obecnie gwałtowny powrót do zdrowia oznacza powrót do tego przewartościowania. Powód głębokości zapaści to efekt poprzedniego pompowania, słynne opcje walutowe, kosztujące kilkanaście mld, a które powoli sobie wygasają i są rozliczane. Przestały złotemu ciążyć i czas zacząć huśtawkę ładować ponownie.

Raporty HSBC warto czytać. W ostatnich miesiącach sprawdzały się, jak mało których analityków. Już miesiąc temu Brytyjczycy przewidywali, że złoty zacznie w błyskawicznym tempie odrabiać straty. W połowie lutego, czyli w samym dołku koniunktury na GPW, podwyższyli natomiast rekomendację dla polskich akcji i obwieścili „powstrzymanie wyprzedaży złotego, która dotąd uderzała w akcje”.

Raporty HSBC to trąbka na początek polowania. Złotówka niebawem pokona 3,90, co spowoduje zapadanie swapów opcyjnych, a kiedy wszystko się pięknie odwróci, złoty będzie na pewno powyżej 4,60. Kiedy zatem czas na żniwa? Wbrew pozorom ta akcja nie jest na długo, tylko na krótko, bo czas po jesieni jest nieprzewidywalny. Mamy dlatego tak paniczne umocnienie złotówki, bo plan trzeba wykonać. W niepełna miesiąc 10% i to latem, kiedy nikt nie handluje! Żniwa nastąpią nie później niż w ciągu roku, ale zezowaty może iść o zakład że to będzie już październik. Dlaczego? Tuż po wyborach Angeli Merkel okaże się, że niemieckie banki są nie tyko umoczone w nieruchomości mieszkalne (CDO), ale także commercial real estate (CRE), czego przykładem jest DB. Mało tego, są jeszcze mocno zaangażowani w Europę wschodnią, poza słynną Szwecją i Austrią (Litwa, Łotwa, Ukraina, Bułgaria) i straty z tego tytułu to nie jest bagatelne kilkadziesiąt mld...
© zezorro'10 dodajdo.com

piątek, 7 sierpnia 2009

Bezrobocie wzrosło. To znaczy spadło. Alleluja!

Jeśli lubisz nowomowę, zwaną dziś obamową, dam Ci smaczek.
WASHINGTON (MarketWatch) -- Liczba bezrobotnych spadła w lipcu do najniższego poziomu od roku, wskaźnik bezrobocia nieoczekiwanie spadł do 9.4%, poinformowało dziś Ministerstwo Pracy.

Etaty pozarolnicze spadły w lipcu o 247,000 do poziomu 131.5 miliona w lipcu, był to dziewiętnasty z kolei miesiąc utraty miejsc pracy, pokrywając sie z prognozami ekonomistów spadku o 275,000.

Na fenomenalną wieść NYSE podskoczyła o 1,5%, a pod cytowanym artykułem na marketwatch (grupa Wall Street Journal) pojawiło się w ciągu godziny 920 komentarzy internautów.

Jeśli nie rozumiesz, zezowaty tłumaczy. Bezrobocie spadło, to znaczy wzrosło o kolejny ćwierć miliona w ciągu ostatniego miesiąca. Bezrobocie w USA rośnie nieustannie od ponad półtora roku. Co miesiąc kapituluje 2-4 promili pracy i to według nowych, kreatywnych statystyk. W ciągu roku daje to ubytek trzech procent. Nie wiem jaki debil może strawić sprzeczność w pierwszym zdaniu, ale widocznie czar Wall Street Journal na giełdzie działa.

No więc dobrze. Bezrobocie w USA spadło. To znaczy wzrosło. I będzie rosło nadal.
Raport MinPra jest tu, ale żeby go zrozumieć, trzeba umieć dostrzec jawną sprzeczność powyższego. Jeśli ulegasz czarom, albo z powodu upału przegrzały Ci się zwoje, nawet nie próbuj. Wierz w co chcesz. Alleluja.
© zezorro'10 dodajdo.com

środa, 5 sierpnia 2009

Opcje masowego dojenia PL 2

No i mamy w przygotowaniu, zaledwie w rok od poprzedniej edycji, zupełnie nową, absolutnie fantastyczną wersję dojenia walutowego a la polonaise. Tym razem opcje walutowe, zamiast niesymetryczne, nazywają się swap walutowy z barierą. Po przyjrzeniu zezowaty, nawet bez specjalnego wysiłku, stwierdził że wraca nowe. Rynek finansowy niczego się nie uczy, a jego klienci na pewno. Dwie operacje sting w ciągu roku to już chyba przesada.

Jak donosi Jacek Maliszewski, a za nim bankier.pl
Obserwując rynek na przestrzeni ostatniego półrocza zauważyliśmy, iż najprawdopodobniej zagraniczne banki inwestycyjne przygotowują kolejny interesujący "łańcuszek szczęścia".

Poprzedni taki łańcuszek był budowany w okresie marzec-sierpień 2008. I na ten temat napisaliśmy już sporo informacji. Łańcuszek polegał na skupowaniu od eksporterów wystawionych przez nich opcji CALL w zamian oddając eksporterom iluzję darmowych pieniędzy.

Teraz historia może być podobna.

Co widzimy?

Widzimy produkt oferowany przez Deutsche Bank dla polskich eksporterów i importerów. Tak to nie pomyłka. Bank ten oferuje produkt opcyjny tak bardzo uniwersalny, iż mogą korzystać z niego zarówno eksporterzy (nie wszyscy, ale o tym za chwilę) oraz importerzy.

Czy ten produkt wymyślili analitycy Deutsche Banku? Śmiem twierdzić, iż produkt jest raczej zza Atlantyku i powstał w którymś z tamtejszych banków inwestycyjnych. A DB jest jedynie jednym z pierwszych dystrybutorów tego produktu.

Na czym polega produkt?

Od razu podam przykład. Mamy na rynku kurs Eur/Pln wynoszący 4,40. Eksporterowi wygasa w ciągu miesiąca wystawiona opcja CALL 3,90, na wykonanie której eksporter nie ma waluty. Czyli eksporter musi kupić walutę na rynku po 4,40 by odsprzedać ja do banku pod wystawione opcje CALL i otrzymać kurs sprzedaży 3,90. Czyli poniesienie stratę 50 groszy.

Bank proponuje zamiast tego następującą operację - nazwaną SWAP WARUNKOWY (hehe przepraszam, ale nie potrafię przejść obok tego bez parsknięcia śmiechem).

SWAP WARUNKOWY polega na tym, iż:
1) eksporter zamiast na rynku, kupuje od DB opcję CALL 3,90 ważną jeden miesiąc. Opcja ta daje prawo kupić od DB Euro po kursie 3,90. Rewelacja. Możemy kupić Euro po 3,90 i od razu podstawić do banku pod stare wystawione kiedyś opcje CALL. Nie będzie straty! Bank dał w prezencie 50 groszy! Ale nie tak prędko ...

2) w zamian za to prawo, eksporter wystawia (czyli DB kupuje od eksportera) opcję CALL 3,90 ważną rok. Ale jest to opcja barierowa, która uaktywni się dopiero wtedy, gdy kurs Eur/Pln osiągnie poziom 4,60. Jeśli w ciągu roku kurs Euro nie przekroczy 4,60, eksporter nie będzie musiał sprzedawać z powrotem do banku Euro po kursie 3,90, gdyż
wystawiona przez niego ta nowa roczna opcja CALL 3,90 zniknie - wcale się nie aktywując.

Innymi słowy eksporter kupuje walutę po kursie 3,90 po to by w najgorszym razie ponownie sprzedać za rok to Euro po tym samym kursie 3,90.

Bez dodatkowego warunku w postaci bariery aktywującej, mielibyśmy do czynienia PRAWIE z klasycznym SWAPem, który jest całkowicie neutralną transakcją pod względem profilu ryzyka.

No właśnie, ale nie mamy do czynienia ze SWAPEM. Powiem więcej mamy do czynienia z wielką spekulacją.

Ale tę spekulację robi tym razem nie eksporter, lecz bank, który kupuje od eksportera taką roczną opcję CALL 3,90.

Mammy więc pierwszy element łańcuszka szczęścia. Eksporter dostaje coś "za darmo", a bank ma kupionego tanio od eksportera CALL 3,90 oraz ochronę udzieloną przez eksportera przed wzrostem kursu powyżej 4,60.

Mając coś takiego w portfelu bank może teraz sprowadzić swoje ryzyko do ZERA. Idzie na rynek międzybankowy i sprzedaje vaniliową opcję CALL 3,70, za którą dostanie więcej niż zapłacił eksporterowi (wirtualnie zapłacił, gdyż saldo premii jest zerowe).

Ten ekstra zarobek pozwala albo na zakup opcji PUT - na przykład z ceną wykonania 4,10, albo też na zagranie kontraktem terminowym na spadek kursu Eur/Pln z wstawionym stop-loss kilkanaście groszy powyżej bieżącego kursu (ha! może dlatego "niewidzialna ręką rynku" nie pozwala na większe korekty wzrostowe niż 15 groszy?).

Efekt jest taki, iż DB mając ochronę przed wzrostem kursu Eur/Pln udzieloną mu przez eksportera, może w tym momencie grać śmiało na umocnienie Złotego albo kupując opcje PUT albo zwyczajnie sprzedając walutę i kupując Złotego.

No dobrze. Ale mamy przecież jeszcze jakiś inny bank - ten który kupił od DB zwykłą vaniliową opcję CALL 3,90.

O dziwo ten drugi bank ma w ten sam sposób ochronę przed wzrostem kursu Eur/Pln co pozwala mu zagrać na umocnienie Złotego! Dopóki kurs Euro nie spadnie poniżej 3,90, zarobek jest niewielki. Ale gdy tylko Eur/Pln spadnie poniżej 3,90, zarobek tego tajemniczego banku rośnie gwałtownie.

Perpetum mobile? Mamy trzech uczestników łańcuszka i wszyscy zarabiają? Nie! Zarabiają tylko i wyłącznie banki. Eksporter nie zarabia, gdyż w razie spadku kursu Eur/Pln poniżej 3,90 pozostaje bez zabezpieczenia i ponosi straty na eksporcie!

Jest jeszcze jeden przegrany - nie będący uczestnikiem łańcuszka.

Pamiętamy, że obydwa banki mając ochronę przed wzrostem kursu Eur/Pln mogą bezkarnie sprzedawać walutę na termin (sprzedawać forwardy/futures). No dobrze, ale ktoś musi te forwardy od nich kupić?


Mój komentarz jest przy notce korespondenta.
© zezorro'10 dodajdo.com

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

On the edge 31.7

Czy CIA podsłuchuje komórki? Oczywiście. Czy może włączyć zdalny podsłuch? Naturalnie, nawet kiedy wyłączysz telefon. Nihil novi sub sole, wiadomo od kilku lat. Teraz ta wiedza wylała się powszechnie, podobnie jak wątpliwości co do metryki Obamy. Jeśli czarny prezydent nie ma właściwego miejsca urodzenia, według konstytucji jego działania są bezprawne...



Arcyciekawy wywiad z autorem książki Closing the gap Dmitrijem Orłowem. Orłow porównuje schyłek imperium sowieckiego pod rządami Jelcyna do obecnego stanu USA i znajduje zadziwiająco wiele podobieństw. Oligarchia politbiura i nowego biznesu oraz oligarchia finansowa w Stanach. Szerokie rzesze biedoty i ogromne państwowe dotacje do bankrutów, które natychmiast zostają wypłacone w formie premii. Orłow widzi w dłuższej perspektywie zbliżenie stanowisk obu krajów, bowiem ich sytuacja - z uwzględnieniem kontekstu historycznego - może wydawać się podobna. (Tu akurat bym się nie zgadzał, Orłow szuka analogii na siłę, ale jakieś racje w tym sowieckim bailoucie na pewno ma.)

© zezorro'10 dodajdo.com

sobota, 1 sierpnia 2009

FED: marny bilion

Sytuacja jest gorąca. Giełdy na wschodzących w fazie euforii. Na świecie nowa wiara: teraz Chińczycy wyciągną świat z kryzysu, taki mają wzrost. Prawie 8%. Nie straszne im recesje i depresje. Furda Andy Xie czy Faber, którzy jednoznacznie mówią, iż hossa na kredyt to pompowanie balona, a popyt konsumpcyjny w Chinach maleje, nie rośnie, bo wypychają go zamówienia rządowe, inwestycyjne.

Dolar ani nie ma ochoty się załamać, wbrew oczekiwaniu katastrofistów, ani poważnie się odbić od .700 do euro. Wręcz teraz oklapł na .700 i leży. NYSE, mimo tak pięknego startu, nie doszła do magicznego 1000 na s&p. Czyli gorący marazm, ze wskazaniem na degrengoladę. Jeśli dalej będą pompować giełdę, przejście przez 1000 się uda, będzie nowa, dziwna hossa, a dolar zwiędnie. Miały być fajerwerki, a tu nici. Dolar po prostu pod ciężarem Geithnerowej drukarki powoli, ale systematycznie zwisa do koszyka walut i może rzeczywiście opaść. W eurolandzie, w tym w Polsce nie byłbym wcale z tego zadowolony, bo euro jest w jeszcze gorszej sytuacji. Opadanie do euro nie będzie takie łatwe i kurs .700 wcale nie jest przesadzony. Powiem więcej: nie widzę powodu, by przy więdnięciu dolara spadł on dużo niżej. Owszem, przekonanie o hossie go osłabi, ale nie aż tak. Bilans handlowy jest zadziwiająco szczupły, a recesja dziwnie płytka, oczywiście w porównaniu do reszty świata. Co z tego, że odbicie będzie podobne do spacerze po dnie? Reszta świata, zwłaszcza oparta na eksporcie i usługach finansowych, spadła gorzej. Pamiętajcie o dolarowym kredycie, który na globie się zwija. Ssanie.

W tym nastroju środka lata popatrzmy krytycznym okiem na Bena czarodzieja i jego dokonania. Od maja czujni obserwatorzy zauważyli kurczenie się nadętego awaryjnie do niesamowitych rozmiarów bilansu banku centralnego, który posłużył za wysypisko śmieci wszystkich egzotycznych aktywów finansowych, łącznie teraz z obligacjami Fannie Mae, których pozbyli się Chińczycy. Powolna redukcja aktywów FED oznacza po prostu, że osiągnięto w kwietniu egzotyczny szczyt kredytowy, po którym część dłużników zaczęła spłacać, część aktywów sprzedano itd. W skrócie można powiedzieć, że następuje powolny powrót do normalności, bowiem bilans powinien być bliższy zeru niż bilionowi!

Jak bardzo sytuacja odbiega od normalności i jak dalece złudzenia o nowej hosannie, opartej na zdrowym fundamencie gospodarczego wzrostu, odległe są od rzeczywistości, widać na kilku poglądowych obrazkach, które zezowaty wyczesał z godnej polecenia strony St.Louis Fed.



Oto pompiarz Ben i jego dzieło. Tyle udzielono awaryjnego kredytu przez regionalne filie FED. Widać na krótszym horyzoncie, że - w odróżnieniu od bilansu centralnego - działanie wcale nie jest jednostajne. Wystąpił np. wiosną skok o bagatelne 300 mld, który łatwo może wytłumaczyć hossę. Otóż pewne programy ratunkowe Fedu są centralne - występują w bilansie centralnym, a pewne wychodzą przez banki filialne. Ot i cała sztuka zaciemniania. Pompowanie centralne jest dwupoziomowe (a nawet więcej), a programów reanimacyjnych Benek wymyślił kilkadziesiąt.



Jest jeszcze szanowny pan Tymon, który uruchamia w razie potrzeby drukarnię, czyli robi tzw. quantitative easing. W języku laickim Benek kupuje obligacje, które wypuszcza w imieniu rządu Tymon. Mamy więc trójkąt pompierski: dwa poziomy Benka plus Tymon. Tymon jest solidnym klientem centralnego Bena, bowiem w tym roku był honorowany parokroć kredytem po 80 miliardów. Za takie zastrzyki można zrobić hossę, prawda? Okazuje się jednak, że obniżyć oprocentowania obligacji już nie i - jak pokazał ten tydzień, a zezowaty mówił wcześniej - oprocentowanie długich obligacji nieustannie i wytrwale rośnie.



Akcja pompowania systemu bankowego, którą osobiście przyrównuję do reanimacji trupa, wygląda na udaną. Tyle tylko, że pacjent o rumianym obliczu wcale nie oddycha. Cały stworzony przez czarodziejów w trójkącie kredyt ex nihilo, dla załatania bilionowych dziur w instytucjach finansowych natychmiast ląduje na kontach rezerw, a nie służy do kreacji nowego kredytu na rynku. Z banku centralnego (z jednego konta) miliardy przechodzą na inne konto ... banku centralnego. Nazywa się to rezerwy nadzwyczajne i Benek jeszcze od tego płaci odsetki (tak, serio, daje 0,50%).




Na koniec humorystycznie. Otóż wśród plejady dolarowych programów ratunkowych poczesne miejsce zajęła tzw. umowa swapowa z konsorcjum kilkunastu banków centralnych, aby sprawnie mogły udzielać dolarowego kredytu każdemu, komu przyjdzie na to ochota. Wiadomo, był straszny popyt na dolary. Na ostatnim przesłuchaniu w Kongresie złośliwy przewodniczący męczył Benka pytaniami w rodzaju kto dał mu prerogatywy do udzielania kosmicznego kredytu w rozmiarze 500 mld, jakie instytucje otrzymały te dolary itd. Benek ze stoickim spokojem odparł, że uprawnienia ma w ustawie o FED, a kto dolary wziął nie ma pojęcia. Nikt go nie spytał oczywiście, co ze swapami się dzieje, i czy w ogóle studiowanie tego tematu ma sens.



Pół biliona swapów spokojnie się likwiduje, bo najwyraźniej na świecie nie ma chętnych na kolejny dolarowy kredyt. Dlaczego? Bo starego kredytu nie łata się nowym, tak jak tamy nie zatyka się palcem, drogi Watsonie. Owszem, jest ssanie na dolara, ale to nie ta piosenka, wręcz przeciwnie...

Środek lata, środek kryzysu. Koniec recesji? Jak dla kogo. A może odbicie? Tak, od mułu. Jak okiem sięgnąć w bogatym świecie stagflacja albo stag-deflacja, ambitny wzrost w okolicach mocnego zera. Co na to biedniejszy, zobaczymy.
© zezorro'10 dodajdo.com

muut